Wolność Dusz, rozdział XI


  Siedziałem na łóżku z laptopem na kolanach i przez Skype’a rozmawiałem z Jinyoungiem, który spędzał wakacje u rodziców, gdy wtem do pokoju weszli Gyu i Hyunwoo z minami mówiącymi mi jasno i wyraźnie, że kompletnie nic nie znaleźli. Ta misja zakończyła się fiaskiem…
   Parę minut pogawędziłem jeszcze z przyjacielem i pożegnałem się, zostawiając mu Marka
i rozświergolonego Jacksona.
   Hoya też był w pokoju, Vixxy z dziewczynami po chwili do nas dołączyli. Zaczęliśmy rozmawiać o braku wizji z Hyunwoo, by wszyscy byli na bieżąco z obecną jakże beznadziejną sytuacją.
— Musimy teraz wymyślić co dalej. — Hoya złożył ręce na piersi. — Jeżeli nasze medium nic nie zobaczyło, być może trzeba szukać wizji gdzie indziej.
— Co masz na myśli? — zaciekawił się Binnie.
— To, że lekarz gdzieś trzymał te ciała, prawda? — Zwrócił swój wzrok w jego stronę. — Nie stanowiły dekoracji w salonie.
— Mógł je ukrywać w piwnicy. — Klasnął Ravi. — Tam na bank powinieneś coś zobaczyć. — objął Hyunwoo.
— Kurde, tylko jak my tam wejdziemy. — Spojrzał na niego i na nas. — To trzeba by…
— W nocy— dokończył Gyu. — Należałoby teraz ustalić kiedy, o której i kto idzie.
— Jutro, koło drugiej. Bo pracownicy i tak siedzą do max dwunastej — mówił rzeczowo Mark.
— To fakt. — Skinął głową Hoya. — Ale kto idzie?
   Zapadła pełna napięcia cisza, podczas której wszyscy po sobie patrzyliśmy, aż wreszcie zrozumiałem, że czas, aby ją przerwać, bo już po chwili stawała się wręcz nieznośna.
— Hyunwoo oczywiście. — Wskazałem na niego. — Hoya, przydasz się, a ja mogę służyć za światło, choć średnio mi się to uśmiecha. — Westchnąłem i rozejrzałem się po pokoju, napotykając wzrokiem kręcącego głową, przestraszonego Jacksona i zatrzymując się w końcu na mózgu naszej ekipy. — Idziesz ze mną Mark. — wyszczerzyłem się, a Jackson podskoczył, wydając z siebie wysoki odgłos radości. Mark natomiast patrzył na mnie ze szczerym zdumieniem,
— Serio? — zapytał.
— Serio, serio — przytaknąłem.
   Przyjaciel tylko ciężko odetchnął, ale nie pytał o nic więcej, ani też się ze mną nie wykłócał.
   Reasumując, nasza czwórka wybiera się do piwnicy następnej nocy, podczas gdy pozostali będą czekać na nas w jednym z pokoi. Jeżeli dziewczyny wolały iść spać, nie było żadnych przeciwwskazań, ale musiały mieć usypane kręgi z soli i postanowiłem również dać im jeden z pogrzebaczy. Tak na wszelki wypadek.


   Następnego dnia Gyu, Eunji i Jackson pojechali na małe zakupy do miasta. Mieli zaopatrzyć grupę w jakieś przekąski, słodkości i napoje na dzisiejszą noc. Cholernie im zazdrościłem, ale już nie było odwrotu…
   Po południu rozmawiałem o tym z Hoyą, parę razy pytając go, czy na pewno da radę, ale zapewniał, że już wszystko z nim gra i na bank z nami pójdzie. Po tym, co go spotkało, miałem wyrzuty sumienia, że wybrałem akurat jego, by uczestniczył w tej nocnej eskapadzie. Był silny, to fakt a jednak i tak się martwiłem. Choć szczerze muszę przyznać, że jego moc może nam się przydać.
   Przez Skype’a gawędziłem jeszcze z pozostałymi członkami zespołu, tak samo Hoya, Sunggyu czy Ravi z Binnim postanowili przedzwonić do swoich kolegów z grup. Wakacje tych wszystkich osób były rzecz jasna normalne, pozbawione wszelkiego strachu czy jakichś porypanych, odrażających duchów. Pamiętałem, że Raph wspominał, iż nasza obecność tutaj nie jest kwestią przypadku. Coś nam kazało tutaj być? Czy to sam nasz Archanioł do tego doprowadził?
   Wieczór nadszedł szybko, a to nikogo nie wprawiało w dobry nastrój. Nasza ekipa lekko się stresowała i każdy z nas chyba zastanawiał się, dlaczego ten koszmarny upiór nie uprzykrza nam życia. Oczywiście, że się cieszyliśmy z tego powodu, ale mimo wszystko fakt, iż wcale nam się nie objawia, niepokoił mnie chyba bardziej niż mogłem przypuszczać.
   
  Przed nocną przygodą postanowiłem pozwolić sobie na trochę relaksu.
— Nikt nie musi iść do łazienki? — Rozejrzałem się po kolegach. Jackson pisał coś w swoim notesiku, nie odpowiadając a kręcąc jedynie głową, niesamowicie skupiony na swych notatkach. Gyu grał w coś na laptopie z Hoyą. Mieli przy tym ubaw jak małe dzieci, ale również zaprzeczyli. Wzruszyłem ramionami, wziąłem co trzeba i żwawym krokiem poczłapałem do miejsca, które miało dać mi spokój wraz z wyciszeniem na najbliższą bitą godzinę.
   Puściłem gorącej wody do wanny, wlałem uczciwą ilość płynu do kąpieli, bo jak szaleć, to na całego i zająłem się przygotowywaniem świeżych ubrań, niezbędnych kosmetyków i innych pierdół. Zacząłem nucić sobie pod nosem jedną z naszych najnowszych piosenek, kompletnie pochłonięty szykowaniem swojej cudownej kąpieli.
   Usiadłem na brzegu wanny, przekręciłem kran, aby móc wymieszać gorącą wodę z zimną i wtedy kątem oka dostrzegłem jak lampa pod sufitem zamigotała. Spojrzałem na nią, marszcząc się, bo jej światło było nad wyraz mocne, ale trwało to jedynie kilka sekund.
— Bez stresu. — Uspokoiłem samego siebie i już po chwili mogłem zanurzyć się w imponujących rozmiarów bialutkiej pianie.
   Zdjąłem koszulkę, zdziwiony, że… jest kompletnie ciemno. Nawet, gdy mało widziałem przez czarny materiał, byłbym dał głowę i nie stracił, że na sto procent wciąż paliło się światło. Zadrżałem, przeszedł mnie ohydny, zimny dreszcz pełzający przez cały kręgosłup. Co gorsza, wryło mnie w podłogę a jakiś mdły zapach zaatakował moje nozdrza. Nie wiedziałem, co się dzieje, dlaczego jest ciemno, czemu do cholery nie mogę się ruszyć i czemu tak wali, przyprawiając mnie o zawroty głowy.
   Coś musnęło plecy, po chwili brzuch. Coś chłodnego, lekkiego, jakby cienki materiał ocierał się o moją skórę. Postanowiłem wreszcie działać, bo strach zupełnie mnie sparaliżował. Pomachałem szybko palcami, tworząc niewielką kulę światła. Rozejrzałem się wokół. Ciężko się oddychało, powietrze stało, a ten smród przybierał na sile. Trwoga o własne życie również…
   Ruszyłem szybko do drzwi, pragnąc uciec stamtąd jak najprędzej. Sięgnąłem klamki, ale nie zdołałem jej nawet nacisnąć, gdy silne, palące szpony zaatakowały moje plecy i przejechały po nich sprawiając paskudny ból i to, że aż wrzasnąłem i poleciałem prosto na drzwi. Kula upadła, poturlała się gdzieś w kąt łazienki, gasnąc, pozbawiona dotyku dłoni swojego stwórcy. Ponownie zapadła ciemność, uczucie strachu wzmogło się, było gorąco, a do tego poczułem ciepły oddech na karku. Coś stało tuż za mną. Warknęło. Oparty o drzwi, słyszałem krzyki chłopaków. Pytali, co się dzieje, czy wszystko gra. Nie widzieli, że mam zgaszone światło a mogli pomyśleć, że na przykład w coś się uderzyłem. Ale miałem nadzieję, że po tych ostatnich wrażeniach przyjdą mi z pomocą…
   Któryś z nich szarpnął klamkę. Nie zamykałem się na klucz, nie było potrzeby, a mimo to na moje nieszczęście, drzwi ani drgnęły, a ja utknąłem w pułapce tego upiora.
— JB! Powiedz coś! — krzyknął Hoya.
— Nic ci nie jest?! — zapytał spanikowany Jackson.
— Pierdzielone drzwi! — Usłyszałem wkurzonego Gyu.
   Nie odpowiedziałem, bo z niewiadomych mi przyczyn, nie byłem w stanie się odezwać czy pisnąć choćby słówka. Odwróciłem się powoli, struchlały ze strachu, ale w tych egipskich ciemnościach nic nie widziałem. Zrobiłem niepewny krok przed siebie, tworząc świetlisty sztylet i może bym go utworzył, gdybym cholera nie spojrzał w szerokie lustro po mojej prawej. W nim ujrzałem swój czarny kontur oraz unoszącą się nad ziemią postać znajdującą się tuż za mną z szeroko rozdziawianą paszczą pełną zębisk. W samą porę uskoczyłem, uciekając przed kolejnym atakiem. Zmora pozbawiona oczu, słabo teraz widoczna w ciemnościach, ewidentnie patrzyła wprost na mnie. Gardłowo, przerażająco warczała. Drzwi były szarpane, uderzane, kopane, ale ani drgnęły.
   Przechyliła głowę, głośno, przeciągle warknęła i z wysokim, przypominającym wycie dźwiękiem, ruszyła na mnie z zawrotną prędkością, nie pozwalając na kolejny unik. Z dzikim wrzaskiem poleciałem prosto do wanny, całkowicie się w niej zanurzając. Plusk był ogromny, więc na pewno słyszeli go moi przyjaciele. Byłem w gorącym, gęstym płynie pozbawionym piany. Nie byłem w wodzie. Wpadłem do wanny pełnej krwi! Zalewała mi oczy, nos, uszy, a najgorsze było to, że nie mogłem się wynurzyć! Zmora przyciskała mnie do samego dna, wydając z siebie odgłos przypominający groteskowy, ohydny śmiech. Szarpałem się, wierzgałem nogami, próbowałem oprzeć się o śliskie brzegi wanny. Rozpaczliwie starałem się utworzyć broń z mojej mocy, ale, gdy tylko coś już powstawało, zanurzała z siłą moją rękę z powrotem do krwi. Traciłem przytomność, kontakt z rzeczywistością, ale nie przestawałem walczyć. Przecież nie mogłem tam zginąć!
   Usłyszałem głośny trzask wyłamywanych drzwi, krzyki i ryk tego potwora. Poczułem nagle jak moja szyja została puszczona oraz, że to coś już na mnie nie siedzi. Do moich uszu doszedł metaliczny dźwięk czegoś, co spadło na podłogę. Wynurzyłem się błyskawicznie, dławiąc się, krztusząc i łapiąc powietrze. Byłem cały mokry, ale… od wody.
— Już dobrze, już jej nie ma. — Uspokajał mnie Jackson, klepiąc po plecach. Chwilę to trwało, nim mogłem normalnie oddychać. Gyu podał mi ręcznik, którym mój kolega z zespołu wytarł mi twarz i oczy. Ręce wciąż strasznie mi się trzęsły. Spojrzałem na nich, dostrzegając przerażenie oraz to, że wreszcie było jasno.
— Cholera jasna… W samą porę zdążyliśmy. — Gyu był blady. — Żyjesz? — zapytał, gdy Jackson z Hoyą, pomogli wyjść mi z wanny. Opatulili mnie moim wcześniej przygotowanym dużym ręcznikiem. Spojrzałem na podłogę, ciekaw, co wcześniej na nią spadło. To pogrzebacz. Któryś z nich zdzielił nim upiora.
— Można… tak powiedzieć. — Zakaszlałem siarczyście i gdy Jackson chciał objąć mnie nisko w plecach, krzyknąłem.
— Jezusie! — Przeraził się i zaraz podciągnął ręcznik. — O żesz cholerny Jezusie! Spójrzcie! — pisnął przestraszony.
— Ja pieprzę… — Zachłysnął się Hoya.
— Co za parszywa, zasrana menda — syknął rozzłoszczony Gyu. Aż cały wrzał. Widać, granica jego cierpliwości została przekroczona. — Bardzo cię boli? — Patrzył na chyba wciąż krwawiące rany. Obróciłem się, żeby zobaczyć jak wyglądają. Skrzywiłem się, widząc trzy, długie, czerwone szramy.
— Teraz szczególnie… — Zadrżałem, bo bolały i piekły jednocześnie.
— Boże, biedny, biedny. — Załkał zatroskany Jackson. — Biegnę po Raviego, wytrzymaj! — Poklepał mnie i pognał jak burza.
— A ja… — syknąłem z bólu, na chwilę przerywając. Chłopaki patrzyli na mnie ze współczuciem. — Chciałem się tylko kuźwa zrelaksować…
— No to zafundowała ci relaks życia, nie ma co. — Kręcił głową Hoya. — To nie są przelewki. — Spojrzał na Gyu, który pokiwał tylko głową. Zabrali mnie do pokoju, do którego właśnie wbiegli pozostali. Nie tylko Jackson z Ravim, ale cała ekipa.
— Co się stało?! Chryste Panie, jak ty wyglądasz! — Mark zaraz usiadł obok, oglądając mnie z każdej strony. Byłem co prawda wciąż opatulony ręcznikiem, ale zobaczył to paskudne zadrapanie. Wraz z resztą aż się zachłysnął, jak wcześniej Hoya. To był dla nich szok, dla mojej osoby również, tyle, że mnie to jeszcze cholernie bolało.
— Już się za to biorę. — Ravi podciągnął rękawy, potarł dłonie kilka razy i usiadł tuż za mną, ściągając ręcznik, żeby było mu wygodniej. Syknął, nim dotknął rany. Z bliska musiały okropnie wyglądać.
— Na chwilę byłeś sam i to wykorzystała. — Hyunwoo stał blisko z Binnim. Obaj mieli złożone ręce na piersi. Jackson szczerze poruszony, siedział obok i głaskał mnie po ramieniu, wciąż uspokajając i pocieszając. Cały on. Człowiek z sercem na dłoni… Dzięki niemu i Markowi, było mi trochę lepiej. A kiedy poczułem ten charakterystyczny, kojący chłód od mocy Raviego, wiedziałem, że zaraz będzie po wszystkim, a ten palący ból zniknie raz na zawsze. Dziękowałem Bogu, że mamy Ravicza w naszej ekipie i jego niezawodne zdolności…
— Przez cały dzień nam się to coś nie objawiło… — dodał po chwili Binnie. — A jak już się pokazała, to kurde wróciła z przytupem.
— I to strasznym… — szepnął Mark. Widziałem, że zapatrzony w przestrzeń nad czymś intensywnie teraz myślał.
— Na szczęście zostało parę godzin do naszego wypadu do piwnicy, więc do tego czasu odpocznij sobie i daruj kąpiel. Jesteś czysty z góry na dół — mówił z powagą Gyu.
— Jasne. Przez jakiś czas będę miał chyba do niej uraz i zostanę przy tradycyjnym prysznicu. — Wzdrygnąłem się, wspominając te chwile grozy.
— Lepiej? — Wychylił się do mnie Ravi z lekkim uśmiechem.
— Kurde, Ravicz, jesteś moim mistrzem. — Przytuliłem go z wdzięcznością. — Wielkie dzięki.
— Proszę bardzo, zawsze do usług. — Zasalutował mi, gdy się odsunął i podał mi bluzę zakładaną przez głowę, którą rzucił mu Hoya.
— Pewnie zamarzasz. — Słusznie zauważył raper Infinite.
— Prawie uświerknąłem. — Poczułem ciary, w try miga się ubierając. — Dzięki, stary.
   Mark nagle zerwał się z miejsca. Wszyscy ze zdumieniem na niego patrzyliśmy, gdy podbiegł po laptop i wrócił z nim, znów siadając obok mnie. Domyśliliśmy się, że na coś wpadł, dlatego cierpliwie czekaliśmy aż włączy komputer i znajdzie to, czego potrzebował.
   Po kilku minutach uniósł na nas wzrok.
— Wiedziałem, że ślady na plecach JB są charakterystyczne i że gdzieś już takie widziałem.
— Co masz na myśli? — zapytał Hyunwoo.
— Trzy ślady po pazurach oznaczają jawną drwinę z Trójcy Świętej, które może zostawić tylko jedna istota. — Na chwilę zamilkł, patrząc na nas wszystkich. — Demon.
   Odpowiedziały mu wzdechy i przekleństwa. Demon? Poważnie? Tego jeszcze nie spotkałem w swoim życiu. Już wampiry były absurdem, ale nigdy bym nie pomyślał o demonach…
— Jednak ten jest szczególny. Nie został przywołany przez ludzi, czy „przyprowadzony” tutaj z innego miejsca, bo taka opcja też jest możliwa. Nigdy nie wiesz, kiedy, co i gdzie może się do ciebie przyczepić — powiedział Mark. — W jego przypadku dominuje motyw krwi i to w bardzo dużych ilościach. Tak dużych, że mogłaby wypełnić po brzegi całą wannę jak dzisiaj miało to miejsce w łazience czy we śnie Hyunwoo. — Spojrzał na medium kiwające głową. — Co więcej, nienawidzi światła. Pamiętacie tę noc, gdy jechaliście na cmentarz, a zasłony przesłoniły okna? — Wszyscy zgodnie przytaknęliśmy. — Za dnia chowa się w cieniu. Cierpi, kiedy promienie słońca poświecą na jego postać. Dzięki światłu pozbyliśmy się demona z Hyunwoo. Dopuścił się opętania, fizycznych ataków, ale jak wspomniałem, słabością tego czegoś, jest przede wszystkim światło.
   Przełknąłem ślinę, zbladłem i zacisnąłem dłonie w pięści.
— Dwa razy dopuściło się ataku na JB. Czuje, że ta moc w nim jest, przez co stanowi dla demona zagrożenie. Nienawidzi Jae, dlatego kolejny raz dopuściło się ataku na nim i to w ciemnościach, kiedy jest najsilniejszy a nasz JB bezbronny. — Położył dłoń na moim ramieniu. — Jednocześnie jest najbardziej zagrożony a zarazem pełni funkcję naszej najsilniejszej broni. Nie możesz nigdzie chodzić sam. — Spojrzał na mnie z troską. — Nie tylko nam może grozić niebezpieczeństwo, ale tobie grozi ono w szczególności, dlatego musisz uważać, a my musimy uważać na ciebie. Teraz jest zbyt niebezpiecznie na solowe wypady. — Odwrócił głowę do pozostałych. — Znaleźliśmy się w takim miejscu, że nie ma mowy o odwrocie. Jesteśmy zbyt daleko od początków tych wydarzeń i być może blisko ich rozwiązania. To trochę jak gra. Im dalej, tym goręcej i ciężej, ale będąc bliżej finału, nie przestajemy grać, bo chcemy doprowadzić to do końca. Tak samo jest w naszym przypadku. — Przebiegł spojrzeniem po każdym po kolei. — Mimo trudnego etapu w jakim się znajdujemy, musimy iść dalej. Wszyscy się boimy, ale należy dowiedzieć się, co za tajemnice skrywa piwnica, uwolnić duszę lekarza i dziewczyn oraz pozbyć się tego potwora. Po to tu jesteśmy. 
  Słuchaliśmy go z uwagą, zrozumieniem i szacunkiem. Miał we wszystkim rację. Musieliśmy rozwikłać tajemnicę tego hotelu, jednocześnie uwalniając go od ciemnych sił upiora. Czułem, że odzyskałem jeszcze chwilę temu utraconą pewność siebie. Nasza ekipa mogła to zrobić i teraz na pewno nie powinniśmy się poddawać. Wyruszymy dzisiaj do piwnicy i wrócimy z niej bogatsi o nowe informacje, być może będące odpowiedzią na wszelkie nurtujące nas pytania.

0 komentarze:

Prześlij komentarz