*JB*
Staliśmy za drzewami, gdyż wysoki budynek otaczał imponujących rozmiarów las. Droga do niego była czysta. Wystarczyło przejść z trzysta metrów po zielonej polanie. Przekraczając ją, skinęliśmy głowami do zaprzyjaźnionych wampirów i weszliśmy w czarną otchłań nieprzyjemnego korytarza. Jedynym oświetleniem okazał się ekran urządzenia z GPSem, który dzierżył Gyu. Zaoferował się, że będzie naszym przewodnikiem. Aczkolwiek wycieczka na sympatyczną się nie zapowiadała, bo przenikliwy chłód, jaki bił od murów zamczyska, przyprawiał o ciarki na całym ciele.
Żeby nieco umilić i ułatwić drogę do biura, utworzyłem niedużą świetlistą kulę. Grała teraz rolę latarki. Przyznam, że była od niej nawet lepsza.
Szliśmy dość szybko, ale w miarę ostrożnie przez długi korytarz. Człapałem na przodzie z Gyu. Gdy reszta np. widziała, że ja, jako właściciel światła, nie wyrżnąłem, to jasnym było, że droga dla nich jest równie bezpieczna i nie muszą się martwić, że wywiną orła w tym koszmarnym miejscu.
Weszliśmy po paru minutach w łukowaty, spory zakręt i wtedy po raz pierwszy ktoś się odezwał:
- Założę się, że znajdziemy go w najwyższym punkcie zamku – powiedział Binnie – wiecie, to czyni go celem nie do zdobycia – dodał z ironią.
- Tak, to typ z manią wyższości, więc musimy uważać jak będziemy z nim rozmawiać – odparł Gyu z niesmakiem.
- Taa… Niesamowity pan i władca, który zmuszony będzie ga… - w tym momencie Hyunwoo urwał pełne drwiny zdanie. Usłyszeliśmy trzask i skrzypnięcie, a po chwili krzyk naszego przyjaciela. Na pięcie odwróciliśmy się, ale nie widzieliśmy go.
Zniknął.
Żeby nieco umilić i ułatwić drogę do biura, utworzyłem niedużą świetlistą kulę. Grała teraz rolę latarki. Przyznam, że była od niej nawet lepsza.
Szliśmy dość szybko, ale w miarę ostrożnie przez długi korytarz. Człapałem na przodzie z Gyu. Gdy reszta np. widziała, że ja, jako właściciel światła, nie wyrżnąłem, to jasnym było, że droga dla nich jest równie bezpieczna i nie muszą się martwić, że wywiną orła w tym koszmarnym miejscu.
Weszliśmy po paru minutach w łukowaty, spory zakręt i wtedy po raz pierwszy ktoś się odezwał:
- Założę się, że znajdziemy go w najwyższym punkcie zamku – powiedział Binnie – wiecie, to czyni go celem nie do zdobycia – dodał z ironią.
- Tak, to typ z manią wyższości, więc musimy uważać jak będziemy z nim rozmawiać – odparł Gyu z niesmakiem.
- Taa… Niesamowity pan i władca, który zmuszony będzie ga… - w tym momencie Hyunwoo urwał pełne drwiny zdanie. Usłyszeliśmy trzask i skrzypnięcie, a po chwili krzyk naszego przyjaciela. Na pięcie odwróciliśmy się, ale nie widzieliśmy go.
Zniknął.
Popatrzyłem z przerażeniem na podłogę. Dostrzegłem w niej zapadnię. Musiał uruchomić ją przez nadepnięcie na jakiś zdradliwy kamień.
- O Boże! Hyunwoo! – Binnie stanął na brzegu i zajrzał w przepaść – Jae, poświeć tutaj! – zaraz przy nim stanąłem.
Puściłem moją kulę, aby oświetlała ściany tej dziury a zarazem, żeby pomogła nam mniej więcej oszacować, jaka jest głęboka. Była w kształcie kwadratu gdzieś 2x2 metry.
Utworzyłem kolejną kulę, by nie zostawić nas całkowicie bez światła.
- Widzicie go? – zapytał zdenerwowany Ravi.
- Nie – Binnie szybko pokręcił głową. Przełknął ślinę – JB, wrzuć jeszcze jedną – dodał już z nieco większą pewnością siebie.
Wiem, po co chciał, abym to robił. Popierałem ten pomysł. Tworząc nową kulę, wrzuciłem tę z drugiej ręki. W napięciu obserwowaliśmy jak spada w tę bezkresną otchłań, a jednocześnie przyglądaliśmy się ścianom dziury.
- Kurde… Gdzie on jest? – Hoya pochylał się i intensywnie wpatrywał w to paskudne dziursko.
- Może zdołał się gdzieś zaczepić? – spytał Ravi.
Kula była zbyt daleko. Nic już nie było widać.
- Jeszcze jedną – machnął ręką Gyu.
Utworzyłem nieco większą oraz jaśniejszą kulę i pozwoliłem sturlać się jej z mojej dłoni w bezkresną otchłań.
- Widzicie go? – zapytałem już z niezłą gulą w gardle.
- Nie wi… - zaczął Binnie, ale wtem nagle szerzej otworzył oczy i krzyknął – Jest! - Wskazał palcem na wspinającego się po wystających kamieniach Hyunwoo. Był od nas jeszcze parę ładnych metrów, jednakże dzielnie stawiał krok za krokiem. Ulżyło nam.
- Spokojnie! Rzucimy ci lianę! – Hoya okrężnymi ruchami dłoni tworzył roślinną pomoc dla naszego kolegi.
Gdy była dostatecznie długa, ostrożnie zsunął ją na dół i wraz z Ravim chwycili mocno za drugi koniec.
- Trzymaj się, zaraz cię wciągniemy! – Hoya raz jeszcze go uspokoił. Wtedy zauważyłem, jak obiema rękami złapał się liany. Chłopaki wciągali go dosyć szybko, ale niezbyt gwałtownie.
Kiedy ujrzeliśmy Hyunwoo niemalże na samej górze, chwyciłem go za rękę i postękującemu, pomogłem stanąć na nogi.
- Jesteś cały? – oglądałem go uważnie, a pozostali zaraz zebrali się wokół nas. Rzecz jasna już po chwili, każdy z nas pełen nieopisanej ulgi, musiał go przytulić. W końcu jeszcze chwilę temu myśleliśmy, że straciliśmy go na zawsze.
I to na samym początku wyprawy…
- T…tak… - powiedział wciąż wyraźnie zszokowany. Należał do odważnych gości, ale tak gwałtowana i niespodziewana „jazda” bez trzymanki w dół, przestraszyłaby każdego.
- Boli cię coś? – zapytał Binnie.
- Dłonie – odwrócił je i lekko uniósł – w samą porę chwyciłem się jakichś wystających kamieni. Gdyby nie one, z pewnością skończyłbym złożony jak ubranie… - nerwowo się zaśmiał, przełknął ślinę i dodał – Ale były naprawdę ostre…
Syknął z bólu. Nie dziwiło mnie to, bo wnętrze dłoni miał bardzo zakrwawione. Musiał nieźle zajechać nimi o te skały…
- O stary… - Gyu z wyraźnym współczuciem patrzył na rany Hyunwoo – Ale dobrze, że żyjesz!
- No! Wiesz, co myśmy tutaj przeżyli?! – Binnie ponownie mocno go przytulił, ale tylko na chwilkę, by Ravi mógł zająć się jego dłońmi – czemu żeś tej swojej telekinezy nie użył? – patrzył, jak jego kolega z zespołu ze stoickim spokojem i ostrożnością gładzi palcami rany Hyunwoo.
- To tak nie działa, Binnie. Siebie nie mogę przerzucać z miejsca na miejsce.
- A jakbyś się bardzo postarał?
- Wtedy też by się nie udało.
- A tak bardzo, bardzo?
- Binnie! – roześmiał się, a na jego twarzy dostrzegłem ulgę. Wiedziałem, że już nic go nie boli. Ravi spisał się na medal. Dzięki niemu na rękach nie pozostanie nawet najmniejsza blizna. - Chodźmy dalej – skinął głową na znak, że jest gotowy.
Zwartą grupą szliśmy przez już naprawdę przesadnie długi korytarz. Żadne z nas się nie odzywało. Staliśmy się jeszcze bardziej ostrożni.
Nawet, gdy weszliśmy w następny, ale tym razem lekki zakręt, a naszym oczom ukazały się spiralne schody, zachowaliśmy czujność. Nasłuchiwaliśmy i przyglądaliśmy się im. Nie uśmiechała nam się kolejna pułapka, dlatego wchodziliśmy po nich niespiesznie, z rozwagą, uważając na czyhające na nas niebezpieczeństwa.
Nim postawiłem na nich pierwszy krok, dwa razy tupnąłem w stopień.
Stabilny kamień.
Przeczuwałem, że tak będzie, ale mimo to, lepiej być przezornym i na zimne dmuchać. Dzięki temu piąłem się w górę nieco pewniejszy siebie. Czułem też, że schody są zbyt długie jak na przejście na drugie piętro... Byłem przekonany, że przeszliśmy już na trzecie, gdy nagle, ujrzałem ich kres a grunt usunął mi się pod stopami. Dosłownie! Stopnie jakby schowały się i utworzyły zabójczą, przerażającą ślizgawkę. Padłem na tyłek i wraz z pozostałymi zjeżdżaliśmy z krzykiem na sam dół! Schody były wąskie, więc obijanie się o ściany i o siebie nawzajem było nieuniknione. Z impetem wpadliśmy na parter, czyli w miejsce, z którego przed paroma minutami wyszliśmy. Wszyscy ciężko oddychaliśmy i stękaliśmy z bólu. Każdy podnosił się z ziemi powoli, ostrożnie opierając się o przeraźliwie zimne ściany.
- Moje krzyże… - Gyu ledwo stanął na trzęsących się nogach.
- Moje wszystko… – Hyunwoo trzymał się za głowę – co ja komuś zrobiłem w poprzednim życiu?
- O rany, nie wiem… Może jakiś zamach? – zaproponował Binnie otrzepując sobie spodnie.
- Jak my tam teraz wejdziemy? – Patrzyłem w górę tej upiornej ślizgawki.
- To nie będzie łatwe – zakaszlał Gyu. Przy upadku wznieciliśmy potężne tabuny kurzu. Sam się od niego zakrztusiłem.
- Jest zbyt ślisko, by się tam wdrapać – powiedział Ravi jeżdżąc butem po ślizgawce.
- No to pięknie – skwitował Hoya kładąc ręce na biodrach. Stanął przy Sunggyu i patrzył w górę tej pułapki. Mrużył oczy, przekrzywiał głowę na bok. Ewidentnie nad czymś myślał. – Mam chyba pewien pomysł – odezwał się po dłuższej chwili.
Całą grupą podeszliśmy do niego. Spojrzał na nas z szerokim uśmiechem i położył dłoń na ścianie przy byłych schodach. Ujrzeliśmy jaskrawe zielone światło wydobywające spod jego palców a po chwili… Mur pod wpływem magii Hoyi został wprawiony w ruch. Falował przez wdzierające się w niego dzikie pnącza. Raz za razem widziałem, jak między kamieniami, wyskakują rośliny obrastające całą ścianę, aż po sam koniec spiralnych schodów. Hoya szarpnął za nie, demonstrując w ten sposób, iż mocno zagnieździły się za cegłami. Teraz spokojnie mogliśmy wspiąć się po nich na górę.
- Dobra robota, stary! – przybiłem mu piątkę. Naprawdę byłem pod wrażeniem.
Stając bokiem a przodem do zielonej ściany, ostrożnie jeden po drugim wchodziliśmy coraz wyżej po zjeżdżalni. Zdarzało się, że któryś z nas się poślizgnął, ale nikt już nie zjechał na tyłku na sam dół.
Po paru minutach w końcu stanęliśmy w kolejnym do pokonania korytarzu. Żałowałem, że schody nie prowadziły na szczyt zamku, gdzie urzędował lord, ale o to chyba właśnie chodziło. Zmuszał w ten sposób do pokonania nie tylko dłuższej drogi, ale i kilku przygotowanych przez niego niespodzianek.
Spojrzałem na GPS, który wciąż trzymał Gyu i który o dziwo był jeszcze w jednym kawałku. Wyglądało na to, że przed nami zostały jeszcze przynajmniej ze dwa piętra. Natomiast ten korytarz prezentował się delikatnie mówiąc… nieprzyjemnie. Szeroki, całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek światła a do tego ohydnie wilgotny. Ach, no tak, zapomniałem wspomnieć, że panujące w nim zimno było nad wyraz przenikliwe.
Utworzyłem zatem małą świetlną kulę i z Gyu po lewym, a Hoyą przy prawym boku, ruszyliśmy w tą bezkresną, złowrogą ciemność.
Szliśmy jak zawsze ostrożnie, zwartą grupą. Co parę metrów dało się zauważyć ciężkie, wykonane z paskudnego, drewna drzwi. Zapewne za nimi mogliśmy spotkać wampiry w ich komnatach, ale jeszcze panował dzień, więc w zasadzie powinny spać.
Powinny.
- O Boże! Hyunwoo! – Binnie stanął na brzegu i zajrzał w przepaść – Jae, poświeć tutaj! – zaraz przy nim stanąłem.
Puściłem moją kulę, aby oświetlała ściany tej dziury a zarazem, żeby pomogła nam mniej więcej oszacować, jaka jest głęboka. Była w kształcie kwadratu gdzieś 2x2 metry.
Utworzyłem kolejną kulę, by nie zostawić nas całkowicie bez światła.
- Widzicie go? – zapytał zdenerwowany Ravi.
- Nie – Binnie szybko pokręcił głową. Przełknął ślinę – JB, wrzuć jeszcze jedną – dodał już z nieco większą pewnością siebie.
Wiem, po co chciał, abym to robił. Popierałem ten pomysł. Tworząc nową kulę, wrzuciłem tę z drugiej ręki. W napięciu obserwowaliśmy jak spada w tę bezkresną otchłań, a jednocześnie przyglądaliśmy się ścianom dziury.
- Kurde… Gdzie on jest? – Hoya pochylał się i intensywnie wpatrywał w to paskudne dziursko.
- Może zdołał się gdzieś zaczepić? – spytał Ravi.
Kula była zbyt daleko. Nic już nie było widać.
- Jeszcze jedną – machnął ręką Gyu.
Utworzyłem nieco większą oraz jaśniejszą kulę i pozwoliłem sturlać się jej z mojej dłoni w bezkresną otchłań.
- Widzicie go? – zapytałem już z niezłą gulą w gardle.
- Nie wi… - zaczął Binnie, ale wtem nagle szerzej otworzył oczy i krzyknął – Jest! - Wskazał palcem na wspinającego się po wystających kamieniach Hyunwoo. Był od nas jeszcze parę ładnych metrów, jednakże dzielnie stawiał krok za krokiem. Ulżyło nam.
- Spokojnie! Rzucimy ci lianę! – Hoya okrężnymi ruchami dłoni tworzył roślinną pomoc dla naszego kolegi.
Gdy była dostatecznie długa, ostrożnie zsunął ją na dół i wraz z Ravim chwycili mocno za drugi koniec.
- Trzymaj się, zaraz cię wciągniemy! – Hoya raz jeszcze go uspokoił. Wtedy zauważyłem, jak obiema rękami złapał się liany. Chłopaki wciągali go dosyć szybko, ale niezbyt gwałtownie.
Kiedy ujrzeliśmy Hyunwoo niemalże na samej górze, chwyciłem go za rękę i postękującemu, pomogłem stanąć na nogi.
- Jesteś cały? – oglądałem go uważnie, a pozostali zaraz zebrali się wokół nas. Rzecz jasna już po chwili, każdy z nas pełen nieopisanej ulgi, musiał go przytulić. W końcu jeszcze chwilę temu myśleliśmy, że straciliśmy go na zawsze.
I to na samym początku wyprawy…
- T…tak… - powiedział wciąż wyraźnie zszokowany. Należał do odważnych gości, ale tak gwałtowana i niespodziewana „jazda” bez trzymanki w dół, przestraszyłaby każdego.
- Boli cię coś? – zapytał Binnie.
- Dłonie – odwrócił je i lekko uniósł – w samą porę chwyciłem się jakichś wystających kamieni. Gdyby nie one, z pewnością skończyłbym złożony jak ubranie… - nerwowo się zaśmiał, przełknął ślinę i dodał – Ale były naprawdę ostre…
Syknął z bólu. Nie dziwiło mnie to, bo wnętrze dłoni miał bardzo zakrwawione. Musiał nieźle zajechać nimi o te skały…
- O stary… - Gyu z wyraźnym współczuciem patrzył na rany Hyunwoo – Ale dobrze, że żyjesz!
- No! Wiesz, co myśmy tutaj przeżyli?! – Binnie ponownie mocno go przytulił, ale tylko na chwilkę, by Ravi mógł zająć się jego dłońmi – czemu żeś tej swojej telekinezy nie użył? – patrzył, jak jego kolega z zespołu ze stoickim spokojem i ostrożnością gładzi palcami rany Hyunwoo.
- To tak nie działa, Binnie. Siebie nie mogę przerzucać z miejsca na miejsce.
- A jakbyś się bardzo postarał?
- Wtedy też by się nie udało.
- A tak bardzo, bardzo?
- Binnie! – roześmiał się, a na jego twarzy dostrzegłem ulgę. Wiedziałem, że już nic go nie boli. Ravi spisał się na medal. Dzięki niemu na rękach nie pozostanie nawet najmniejsza blizna. - Chodźmy dalej – skinął głową na znak, że jest gotowy.
Zwartą grupą szliśmy przez już naprawdę przesadnie długi korytarz. Żadne z nas się nie odzywało. Staliśmy się jeszcze bardziej ostrożni.
Nawet, gdy weszliśmy w następny, ale tym razem lekki zakręt, a naszym oczom ukazały się spiralne schody, zachowaliśmy czujność. Nasłuchiwaliśmy i przyglądaliśmy się im. Nie uśmiechała nam się kolejna pułapka, dlatego wchodziliśmy po nich niespiesznie, z rozwagą, uważając na czyhające na nas niebezpieczeństwa.
Nim postawiłem na nich pierwszy krok, dwa razy tupnąłem w stopień.
Stabilny kamień.
Przeczuwałem, że tak będzie, ale mimo to, lepiej być przezornym i na zimne dmuchać. Dzięki temu piąłem się w górę nieco pewniejszy siebie. Czułem też, że schody są zbyt długie jak na przejście na drugie piętro... Byłem przekonany, że przeszliśmy już na trzecie, gdy nagle, ujrzałem ich kres a grunt usunął mi się pod stopami. Dosłownie! Stopnie jakby schowały się i utworzyły zabójczą, przerażającą ślizgawkę. Padłem na tyłek i wraz z pozostałymi zjeżdżaliśmy z krzykiem na sam dół! Schody były wąskie, więc obijanie się o ściany i o siebie nawzajem było nieuniknione. Z impetem wpadliśmy na parter, czyli w miejsce, z którego przed paroma minutami wyszliśmy. Wszyscy ciężko oddychaliśmy i stękaliśmy z bólu. Każdy podnosił się z ziemi powoli, ostrożnie opierając się o przeraźliwie zimne ściany.
- Moje krzyże… - Gyu ledwo stanął na trzęsących się nogach.
- Moje wszystko… – Hyunwoo trzymał się za głowę – co ja komuś zrobiłem w poprzednim życiu?
- O rany, nie wiem… Może jakiś zamach? – zaproponował Binnie otrzepując sobie spodnie.
- Jak my tam teraz wejdziemy? – Patrzyłem w górę tej upiornej ślizgawki.
- To nie będzie łatwe – zakaszlał Gyu. Przy upadku wznieciliśmy potężne tabuny kurzu. Sam się od niego zakrztusiłem.
- Jest zbyt ślisko, by się tam wdrapać – powiedział Ravi jeżdżąc butem po ślizgawce.
- No to pięknie – skwitował Hoya kładąc ręce na biodrach. Stanął przy Sunggyu i patrzył w górę tej pułapki. Mrużył oczy, przekrzywiał głowę na bok. Ewidentnie nad czymś myślał. – Mam chyba pewien pomysł – odezwał się po dłuższej chwili.
Całą grupą podeszliśmy do niego. Spojrzał na nas z szerokim uśmiechem i położył dłoń na ścianie przy byłych schodach. Ujrzeliśmy jaskrawe zielone światło wydobywające spod jego palców a po chwili… Mur pod wpływem magii Hoyi został wprawiony w ruch. Falował przez wdzierające się w niego dzikie pnącza. Raz za razem widziałem, jak między kamieniami, wyskakują rośliny obrastające całą ścianę, aż po sam koniec spiralnych schodów. Hoya szarpnął za nie, demonstrując w ten sposób, iż mocno zagnieździły się za cegłami. Teraz spokojnie mogliśmy wspiąć się po nich na górę.
- Dobra robota, stary! – przybiłem mu piątkę. Naprawdę byłem pod wrażeniem.
Stając bokiem a przodem do zielonej ściany, ostrożnie jeden po drugim wchodziliśmy coraz wyżej po zjeżdżalni. Zdarzało się, że któryś z nas się poślizgnął, ale nikt już nie zjechał na tyłku na sam dół.
Po paru minutach w końcu stanęliśmy w kolejnym do pokonania korytarzu. Żałowałem, że schody nie prowadziły na szczyt zamku, gdzie urzędował lord, ale o to chyba właśnie chodziło. Zmuszał w ten sposób do pokonania nie tylko dłuższej drogi, ale i kilku przygotowanych przez niego niespodzianek.
Spojrzałem na GPS, który wciąż trzymał Gyu i który o dziwo był jeszcze w jednym kawałku. Wyglądało na to, że przed nami zostały jeszcze przynajmniej ze dwa piętra. Natomiast ten korytarz prezentował się delikatnie mówiąc… nieprzyjemnie. Szeroki, całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek światła a do tego ohydnie wilgotny. Ach, no tak, zapomniałem wspomnieć, że panujące w nim zimno było nad wyraz przenikliwe.
Utworzyłem zatem małą świetlną kulę i z Gyu po lewym, a Hoyą przy prawym boku, ruszyliśmy w tą bezkresną, złowrogą ciemność.
Szliśmy jak zawsze ostrożnie, zwartą grupą. Co parę metrów dało się zauważyć ciężkie, wykonane z paskudnego, drewna drzwi. Zapewne za nimi mogliśmy spotkać wampiry w ich komnatach, ale jeszcze panował dzień, więc w zasadzie powinny spać.
Powinny.
0 komentarze:
Prześlij komentarz