*JB*
Mam nadzieję, że nie wyczuły nas na ich terenie. Modliłem się aby miały kamienny sen.
Wtem napotkaliśmy rozwidlenie.
- Którędy? – usłyszałem za sobą głos Raviego.
Odwróciłem się do niego. Dość nerwowo się rozglądał. Ewidentnie się bał, ale z całych sił starał się to ukryć. Chwyciłem go lekko za ramię, pogłaskałem po nim i obdarowałem krzepiącym uśmiechem. Na całe szczęście go odwzajemnił, gdy właśnie Gyu powiedział:
- Musimy iść w prawo. Tam czekają nas kolejne schody. Droga wydaje się być krótsza, niż gdybyśmy mieli iść w lewo – widziałem jak dokładnie analizował z Hoyą mapę w urządzeniu.
Objąłem rapera VIXX, po czym podałem Hoyi swoją kulę. Spoczęła lekko na jego otwartej dłoni. Wyglądała jak wykonana z grubego, dobrej jakości szkła. Gładka, świeciła ciepłym, jasnym światłem. Może po jakichś trzech sekundach powoli uniosła się w górę. Wisiała kilka centymetrów nad jego dłonią. Zachwycony patrzył na nią cały czas, gdy szliśmy prawym korytarzem.
- Słyszeliście to? – zapytał nagle Binnie. Jak jeden mąż stanęliśmy w tym samym momencie.
- O co chodzi? – zdziwił się Hyunwoo.
- Jakby warczenie…? – obejrzał się ostrożnie za siebie i tuż za nim, jak gdyby z ziemi wyrosła wysoka, barczysta, ciemna postać. Jej krwistoczerwone oczy wpatrywały się prosto w naszego przyjaciela. Emanowały czystym złem, niemal płonęły żywym ogniem. Miałem wręcz wrażenie, jakbym patrzył w samo piekło. Tak intensywna była ta czerwień,
Wampir przemówił chropowatym, lodowatym głosem:
- Kim jesteście i co tutaj robicie?
Nie czekał na odpowiedź. Zaraz rozwarł szeroko swe usta, ukazując ostre jak sztylety zębiska i z rykiem rzucił się na Binniego. Oczywistym było, że zamierzał nas wszystkich powybijać. Bowiem wampiry nie cierpiały, gdy ktoś obcy, tym bardziej ludzie, naruszali ich terytorium.
Binnie z krzykiem padł na ziemię, nad nim wisiał ten potwór. Widziałem, że chciał wgryźć się w jego szyję. Ravi cisnął go kulą wody prosto w czerep, ale na nic się to zdało. Tylko na chwilę odrzuciło jego łeb do tyłu przez siłę uderzenia. Zaraz po tym jednak wrócił do swoich zamiarów.
- Puszczaj go! – wbiłem mu w plecy świetlisty sztylet. Zawył, jednakże znalazł w sobie siłę, by odrzucić mnie ramieniem z taką mocą, że poleciałem prosto na przeciwległą ścianę.
To odwrócenie uwagi wystarczyło, żeby Binnie mógł zareagować.
Przywalił mu w gębę prawym sierpowym i zrzucił z siebie na podłogę. Gyu migiem pomógł mu wstać, a Hoya ze swej dłoni dmuchnął w niego jakimś zielonym proszkiem. A może żółtym? Nie byłem pewny, walnąłem się w głowę i wciąż trochę mnie bolała, ale najwyraźniej to coś okazało się swego rodzaju naturalną trucizną, szkodliwym pyłkiem, który zranił wampira.
Wtem ryknął, trzymając dłonie na swych oczach, a ja ujrzałem biegnącego w moją stronę Hoyę. Zamierzał pomóc mi wstać, gdy wtedy to poczułem…
Żelazny, bolesny ucisk na prawej kostce czyjejś męskiej dłoni. Odwróciłem się, zobaczyłem rząd ostrych zębów, układających się w groteskowy uśmiech rekina, a po tym zaraz poczułem zdecydowane szarpnięcie. Z krzykiem próbowałem się czegoś chwycić, ale podłoga nie dość, że uciekała mi spod rąk, to jeszcze była zupełnie gładka, a ja byłem ciągnięty po niej z dużą prędkością!
Hoya wraz z Binnim wrzeszczeli na wampira i biegli za nami co sił w nogach.
Wtem dostrzegłem, tracąc już nadzieję na ratunek, jak spojrzeli na siebie, coś powiedzieli i Hoya przykucnął, kładąc rękę na ziemi a Binnie przyspieszył.
Zobaczyłem, jak cała kamienna podłoga, tak jak wcześniej ściana, faluje przez rosnące pod nimi z zawrotną prędkością silne rośliny i korzenie. Już po chwili w górę wyskoczyły pnącza.
Niewiele myśląc, migiem, się ich uczepiłem. Teraz to wampir poczuł gwałtowne szarpnięcie. Puścił moją nogę i wtedy do ataku przystąpił nasz Wang Chiang. Wyciągnął przed siebie rękę i wprowadził w szaleńczy wir wrzeszczącego potwora. Hoya pomógł mi wstać. Jęknąłem z bólu. Nie mogłem stanąć na nodze za którą chwilę temu ciągnął mnie wampir.
Binnie natomiast potęgował swe mini tornado. Raz machnął ręką w prawą stronę, raz w lewą, w górę, w dół… Nadawał w ten sposób kierunki, w które lecieć… a właściwie, w które ściany walić ma wampir. Dopiero gdy od silnego uderzenia w głowę stracił przytomność, Binnie cisnął go na ziemię. Narobił niezłego hałasu, ale przynajmniej unieszkodliwił tego potwora.
- Jesteś cały? – z troską oglądał mnie Hoya.
- Obolały, ale cały – krzywo się uśmiechnąłem i bardziej do niego przytuliłem. Z pomocą jego oraz Binniego, powoli wracaliśmy do reszty.
Tam też był niezły kocioł… Jednak, gdy przyspieszyliśmy i w miarę szybko do nich podeszliśmy, zobaczyliśmy, jak Hyunwoo z perfekcyjnego pół-obrotu kopie praktycznie ślepego wampira, a Gyu uderza w niego imponujących rozmiarów kulą ognia. Po tym ataku odskoczył, stając tuż obok ciężko oddychającego Hyunwoo.
Wampir ryczał, rzucał się na wszystkie strony próbując ugasić pochłaniający go ogień.
- JB! Sztylet! – Gyu pomachał do mnie ręką.
Dwoma okrężnymi ruchami dłoni utworzyłem błyskawicznie to, o co prosił przyjaciel i rzuciłem go w jego stronę. Podskoczył, złapał sztylet, po czym bez zbędnych ceregieli wbił ostrze prosto w serce ryczącemu potworowi.
Widzieliśmy jak wampirem wstrząsają silne konwulsje. Jak charcząc uderza plecami o ścianę, jak żałośnie, bezradny próbuje wyrwać sztylet…
Niestety (dla niego), gdy go dotknął, jego ręce a po chwili i całe ciało, obróciły się w proch. Ostrze oraz ogień zniknęły wraz z nim, a na korytarzu dało się słyszeć jedynie przyspieszone oddechy całej naszej ekipy.
Dopiero po jakiejś minucie ktoś się odezwał:
- Ja pierdykam, co to było… - Ravi oparł się o ścianę.
- Takich rewelacji to się nie spodziewałem – dodał Hyunwoo – ale akcja… - kręcił głową wciąż niedowierzając.
- To fakt, ale nie ma co się chrzanić po krzakach, musimy przyspieszyć marsz – powiedział mądrze Hoya.
- To prawda – przytaknął mu stojący obok Binnie – oczy dookoła głowy i migiem do tego cholernego biura – odetchnął – bo kto wie, czy nie postawiliśmy całego zamku na nogi.
- Obawiam się, że niestety możesz mieć rację – westchnął Ravi. - Zaraz wyruszymy, ale muszę najpierw zająć się raną JB.
- To poważne? – zaniepokoił się Hyunwoo.
- Nie, to tylko… - zamiast dokończyć zdanie, jęknąłem głośno, gdy Ravi chwycił mnie za kostkę.
- Czyli poważne – odpowiedział sam sobie, zaciskając mocno usta w wąską kreskę.
Raper oparł moją nogę na swoim kolanie. Podciągnął nogawkę spodni i profesjonalnym okiem obejrzał moją ranę.
- To był niemal palący chwyt. Masz strasznie zaognione to miejsce – dotknął je delikatnie palcem – piecze? – spojrzał mi w oczy.
Przeciągle syknąłem – i to bardzo…
- A widzieliście jak załatwiłem drania? – Gyu dumny jak paw patrzył po pozostałych – Ha! Nie miał szans.
- Tak, Gyu, jesteś naszym bohaterem - Ravi śmiejąc się, obiema dłońmi chwycił moją kostkę. Zachłysnąłem się z bólu, ale już po sekundzie poczułem przyjemny, kojący chłód.
- Lepiej, żeby te całe wampiry uważały, bo z Kim Sunggyu nie ma żartów – Gyu zacisnął dłoń w pięść.
- A już tym bardziej wtedy, kiedy się wkurzy – dodał Hoya.
Tymczasem Ravi łagodnie i szybko zdołał uleczyć palące miejsce.
- Dzięki, stary… - odetchnąłem z ulgi.
- Do usług – wyszczerzył się, ściągnął nogawkę i poklepał mnie po łydce – na mnie możesz liczyć – wyciągnąłem do niego ręce z uśmiechem. Pomógł mi wstać, po czym ponownie ruszyliśmy w drogę. Tym razem bardziej zdecydowanie niż przedtem. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że niektórzy lokatorzy obudzili się ze swych dziennych snów…
To nieprzyjemne wrażenie wywoływało u mnie okropne dreszcze na całym ciele. Czułem, że jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż było, że mogą być nawet przygotowani i czyhać na nas gdzieś za rogiem. Mogli nawet zebrać się w większą grupę i co wtedy? Czekałaby naszą ekipę bardzo niebezpieczna konfrontacja z tymi potworami…
Wtem napotkaliśmy rozwidlenie.
- Którędy? – usłyszałem za sobą głos Raviego.
Odwróciłem się do niego. Dość nerwowo się rozglądał. Ewidentnie się bał, ale z całych sił starał się to ukryć. Chwyciłem go lekko za ramię, pogłaskałem po nim i obdarowałem krzepiącym uśmiechem. Na całe szczęście go odwzajemnił, gdy właśnie Gyu powiedział:
- Musimy iść w prawo. Tam czekają nas kolejne schody. Droga wydaje się być krótsza, niż gdybyśmy mieli iść w lewo – widziałem jak dokładnie analizował z Hoyą mapę w urządzeniu.
Objąłem rapera VIXX, po czym podałem Hoyi swoją kulę. Spoczęła lekko na jego otwartej dłoni. Wyglądała jak wykonana z grubego, dobrej jakości szkła. Gładka, świeciła ciepłym, jasnym światłem. Może po jakichś trzech sekundach powoli uniosła się w górę. Wisiała kilka centymetrów nad jego dłonią. Zachwycony patrzył na nią cały czas, gdy szliśmy prawym korytarzem.
- Słyszeliście to? – zapytał nagle Binnie. Jak jeden mąż stanęliśmy w tym samym momencie.
- O co chodzi? – zdziwił się Hyunwoo.
- Jakby warczenie…? – obejrzał się ostrożnie za siebie i tuż za nim, jak gdyby z ziemi wyrosła wysoka, barczysta, ciemna postać. Jej krwistoczerwone oczy wpatrywały się prosto w naszego przyjaciela. Emanowały czystym złem, niemal płonęły żywym ogniem. Miałem wręcz wrażenie, jakbym patrzył w samo piekło. Tak intensywna była ta czerwień,
Wampir przemówił chropowatym, lodowatym głosem:
- Kim jesteście i co tutaj robicie?
Nie czekał na odpowiedź. Zaraz rozwarł szeroko swe usta, ukazując ostre jak sztylety zębiska i z rykiem rzucił się na Binniego. Oczywistym było, że zamierzał nas wszystkich powybijać. Bowiem wampiry nie cierpiały, gdy ktoś obcy, tym bardziej ludzie, naruszali ich terytorium.
Binnie z krzykiem padł na ziemię, nad nim wisiał ten potwór. Widziałem, że chciał wgryźć się w jego szyję. Ravi cisnął go kulą wody prosto w czerep, ale na nic się to zdało. Tylko na chwilę odrzuciło jego łeb do tyłu przez siłę uderzenia. Zaraz po tym jednak wrócił do swoich zamiarów.
- Puszczaj go! – wbiłem mu w plecy świetlisty sztylet. Zawył, jednakże znalazł w sobie siłę, by odrzucić mnie ramieniem z taką mocą, że poleciałem prosto na przeciwległą ścianę.
To odwrócenie uwagi wystarczyło, żeby Binnie mógł zareagować.
Przywalił mu w gębę prawym sierpowym i zrzucił z siebie na podłogę. Gyu migiem pomógł mu wstać, a Hoya ze swej dłoni dmuchnął w niego jakimś zielonym proszkiem. A może żółtym? Nie byłem pewny, walnąłem się w głowę i wciąż trochę mnie bolała, ale najwyraźniej to coś okazało się swego rodzaju naturalną trucizną, szkodliwym pyłkiem, który zranił wampira.
Wtem ryknął, trzymając dłonie na swych oczach, a ja ujrzałem biegnącego w moją stronę Hoyę. Zamierzał pomóc mi wstać, gdy wtedy to poczułem…
Żelazny, bolesny ucisk na prawej kostce czyjejś męskiej dłoni. Odwróciłem się, zobaczyłem rząd ostrych zębów, układających się w groteskowy uśmiech rekina, a po tym zaraz poczułem zdecydowane szarpnięcie. Z krzykiem próbowałem się czegoś chwycić, ale podłoga nie dość, że uciekała mi spod rąk, to jeszcze była zupełnie gładka, a ja byłem ciągnięty po niej z dużą prędkością!
Hoya wraz z Binnim wrzeszczeli na wampira i biegli za nami co sił w nogach.
Wtem dostrzegłem, tracąc już nadzieję na ratunek, jak spojrzeli na siebie, coś powiedzieli i Hoya przykucnął, kładąc rękę na ziemi a Binnie przyspieszył.
Zobaczyłem, jak cała kamienna podłoga, tak jak wcześniej ściana, faluje przez rosnące pod nimi z zawrotną prędkością silne rośliny i korzenie. Już po chwili w górę wyskoczyły pnącza.
Niewiele myśląc, migiem, się ich uczepiłem. Teraz to wampir poczuł gwałtowne szarpnięcie. Puścił moją nogę i wtedy do ataku przystąpił nasz Wang Chiang. Wyciągnął przed siebie rękę i wprowadził w szaleńczy wir wrzeszczącego potwora. Hoya pomógł mi wstać. Jęknąłem z bólu. Nie mogłem stanąć na nodze za którą chwilę temu ciągnął mnie wampir.
Binnie natomiast potęgował swe mini tornado. Raz machnął ręką w prawą stronę, raz w lewą, w górę, w dół… Nadawał w ten sposób kierunki, w które lecieć… a właściwie, w które ściany walić ma wampir. Dopiero gdy od silnego uderzenia w głowę stracił przytomność, Binnie cisnął go na ziemię. Narobił niezłego hałasu, ale przynajmniej unieszkodliwił tego potwora.
- Jesteś cały? – z troską oglądał mnie Hoya.
- Obolały, ale cały – krzywo się uśmiechnąłem i bardziej do niego przytuliłem. Z pomocą jego oraz Binniego, powoli wracaliśmy do reszty.
Tam też był niezły kocioł… Jednak, gdy przyspieszyliśmy i w miarę szybko do nich podeszliśmy, zobaczyliśmy, jak Hyunwoo z perfekcyjnego pół-obrotu kopie praktycznie ślepego wampira, a Gyu uderza w niego imponujących rozmiarów kulą ognia. Po tym ataku odskoczył, stając tuż obok ciężko oddychającego Hyunwoo.
Wampir ryczał, rzucał się na wszystkie strony próbując ugasić pochłaniający go ogień.
- JB! Sztylet! – Gyu pomachał do mnie ręką.
Dwoma okrężnymi ruchami dłoni utworzyłem błyskawicznie to, o co prosił przyjaciel i rzuciłem go w jego stronę. Podskoczył, złapał sztylet, po czym bez zbędnych ceregieli wbił ostrze prosto w serce ryczącemu potworowi.
Widzieliśmy jak wampirem wstrząsają silne konwulsje. Jak charcząc uderza plecami o ścianę, jak żałośnie, bezradny próbuje wyrwać sztylet…
Niestety (dla niego), gdy go dotknął, jego ręce a po chwili i całe ciało, obróciły się w proch. Ostrze oraz ogień zniknęły wraz z nim, a na korytarzu dało się słyszeć jedynie przyspieszone oddechy całej naszej ekipy.
Dopiero po jakiejś minucie ktoś się odezwał:
- Ja pierdykam, co to było… - Ravi oparł się o ścianę.
- Takich rewelacji to się nie spodziewałem – dodał Hyunwoo – ale akcja… - kręcił głową wciąż niedowierzając.
- To fakt, ale nie ma co się chrzanić po krzakach, musimy przyspieszyć marsz – powiedział mądrze Hoya.
- To prawda – przytaknął mu stojący obok Binnie – oczy dookoła głowy i migiem do tego cholernego biura – odetchnął – bo kto wie, czy nie postawiliśmy całego zamku na nogi.
- Obawiam się, że niestety możesz mieć rację – westchnął Ravi. - Zaraz wyruszymy, ale muszę najpierw zająć się raną JB.
- To poważne? – zaniepokoił się Hyunwoo.
- Nie, to tylko… - zamiast dokończyć zdanie, jęknąłem głośno, gdy Ravi chwycił mnie za kostkę.
- Czyli poważne – odpowiedział sam sobie, zaciskając mocno usta w wąską kreskę.
Raper oparł moją nogę na swoim kolanie. Podciągnął nogawkę spodni i profesjonalnym okiem obejrzał moją ranę.
- To był niemal palący chwyt. Masz strasznie zaognione to miejsce – dotknął je delikatnie palcem – piecze? – spojrzał mi w oczy.
Przeciągle syknąłem – i to bardzo…
- A widzieliście jak załatwiłem drania? – Gyu dumny jak paw patrzył po pozostałych – Ha! Nie miał szans.
- Tak, Gyu, jesteś naszym bohaterem - Ravi śmiejąc się, obiema dłońmi chwycił moją kostkę. Zachłysnąłem się z bólu, ale już po sekundzie poczułem przyjemny, kojący chłód.
- Lepiej, żeby te całe wampiry uważały, bo z Kim Sunggyu nie ma żartów – Gyu zacisnął dłoń w pięść.
- A już tym bardziej wtedy, kiedy się wkurzy – dodał Hoya.
Tymczasem Ravi łagodnie i szybko zdołał uleczyć palące miejsce.
- Dzięki, stary… - odetchnąłem z ulgi.
- Do usług – wyszczerzył się, ściągnął nogawkę i poklepał mnie po łydce – na mnie możesz liczyć – wyciągnąłem do niego ręce z uśmiechem. Pomógł mi wstać, po czym ponownie ruszyliśmy w drogę. Tym razem bardziej zdecydowanie niż przedtem. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że niektórzy lokatorzy obudzili się ze swych dziennych snów…
To nieprzyjemne wrażenie wywoływało u mnie okropne dreszcze na całym ciele. Czułem, że jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż było, że mogą być nawet przygotowani i czyhać na nas gdzieś za rogiem. Mogli nawet zebrać się w większą grupę i co wtedy? Czekałaby naszą ekipę bardzo niebezpieczna konfrontacja z tymi potworami…
Starałem się jednak myśleć w miarę pozytywnie, bo co jak co, ale byliśmy coraz bliżej naszego celu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz