Wolność Dusz, rozdział I


  Wjechaliśmy całą ekipą na ogromny, luksusowy prom. Samochody zostały tam, gdzie ich miejsce, a my wdrapaliśmy się na dziób, by sycić oczy jednym z najpiękniejszych widoków, jakie można ujrzeć w swoim życiu. Bezkresnym, lśniącym w mocno grzejącym słońcu, otwartym morzu. Oparłem się o barierkę i aż westchnąłem. Mam co prawda chorobę morską, ale wcześniejsze zażycie tabletki, sprawiło, że już swobodnie mogłem napawać się tym widokiem.
   Wakacje zaczynały się wprost wybornie. Teraz podziwiałem uroki natury, a za parę godzin ponownie wsiądę w samochód i ruszę ulicami stolicy Kanady — Ottawy. Bez konkretnego wyznaczonego celu (poza hotelem oczywiście), bez ćwiczeń przed występem, bez stresu, bez zmęczenia. Tylko dwutygodniowa wolność, najbliżsi przyjaciele i lista miejsc do zwiedzenia.
— Wiedziałeś, że Binnie wybierał hotel, prawda? — Gyu stanął obok mnie.
— Nie. — Spojrzałem na niego. — A coś z nim nie tak?
— Jest trochę daleko od miejsc, które mamy zamiar zwiedzać.
— Gdzie mianowicie?
— W lesie.
— W lesie? — Aż otworzyłem szerzej oczy ze zdumienia. — Tego się nie spodziewałem.
— Ja też — przyznał ze śmiechem. — Ale zapewniał, że to przytulny hotelik, w którym na bank zaznamy wymarzonego spokoju.
— Przekonamy się na miejscu. — Puściłem mu oko i nawet się nie obejrzałem, kiedy prom zbliżył się do celu, przycumował, a my znowu wskoczyliśmy do samochodów.
   Na GPSie wklepałem nazwę ulicy: Slack Road. To właśnie na niej mieliśmy w pewnym momencie skręcić na leśny parking, przejechać przez niego i pojechać głębiej w las, gdzie znajdował się nasz hotel.
   Najlepszym sposobem, aby tam się dostać, było wbicie się na słynną Trans Canada Highway. Po niej czekały nas jeszcze trzy długaśne ulice, aż w końcu wjechaliśmy na równie długaśną Slack Road.
   W międzyczasie zatrzymaliśmy się na kanadyjskie burgery i podziwialiśmy imponującą Ottawę za oknami naszych aut. Co więcej, był piękny, słoneczny dzień, który potęgował nasze pozytywne wrażenia stolicą i wręcz sprawiał, że chciało się żyć, a tym bardziej zobaczyć jak największą ilość miejsc w tym mieście.
   Mój pasażer po prawej stronie, Jackson, co chwilę pokazywał z podekscytowaniem punkty, które jak mówił, musi zobaczyć, zwiedzić, wejść do nich czy zrobić zakupy, bo inaczej nie wyjedzie z tego kraju. Miałem wrażenie, że wziął ze sobą naprawdę dużo pieniędzy, żeby należycie spędzić w Ottawie swoje wolne dwa tygodnie. Obawiałem się, że jego kasa pójdzie na dodatkową walizkę, w którą bez problemu będzie mógł pomieścić swoje wszyściusieńkie pamiątki, ubrania, bibeloty, słodycze, przekąski i inne pierdółki.
   Dopiero, gdy wjechaliśmy na Slack Road, Jackson znacznie przycichł, przez brak atrakcji za oknem. No cóż, obecnie znajdowaliśmy się na spokojnej drodze z lasem po obu stronach.
— JB, zaraz będzie ten parking, to uważaj, żeby go nie przegapić, bo nie wiem, czy będziesz miał gdzie nawrócić, a nie chciałbyś problemów już pierwszego dnia i...
   Wyłączyłem się w tym momencie. Przecież teraz pan Wang będzie mnie pouczać i instruować, byleby tylko nie siedzieć cicho, bowiem cisza była jego największym wrogiem, z którym naprawdę nie znosił walczyć.
— Wiem, Jackson. Nie martw się na zapas.
— Ale JB, to obce miejsce i w dodatku leśna droga, zero znaków, zero domów, a to się równa zero pomocy, także lepiej mnie słuchaj, bo nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. — Odwrócił głowę w stronę swojego okna, by za kilka sekund znowu odwrócić ją do mnie. — Nie znasz dnia ani godziny — dodał z zaprawdę poważną miną.
   Zaśmiałem się i westchnąłem. No co ja bym bez ciebie zrobił? — Pomyślałem.
 Wreszcie, przy akompaniamencie niekończących się instrukcji, rad i przestróg Jacksona, wjechaliśmy na parking, przejechaliśmy jeszcze ze dwa kilometry i stanęliśmy pod niewielkim, dwupiętrowym hotelikiem o czerwonym spadzistym dachu oraz z szeroką werandą z krzesełkami i stolikami. Prezentował się sympatycznie, a zaokrąglone od góry okienka, z jasnymi zasłonkami dodawały mu prawdziwego uroku.
   Nasza szóstka plus Jackson i Mark, braliśmy swoje bagaże. Reszta chłopaków z zespołów wybrała się na odwiedziny u rodziców albo przyjaciół, więc jako, że my to mieliśmy za sobą, zebraliśmy się w ośmioosobową ekipę i wypłynęliśmy sobie na wakacje do Kanady.
   Chyba nie muszę mówić, który z nas zareagował piskiem i ekscytował się tą wycieczką najbardziej...
   Weszliśmy na werandę i przeszliśmy przez szeroko otwarte drzwi do hotelu. W recepcji, za kontuarem stał starszy pan. Rozmawiał z dwiema dziewczynami, więc my mieliśmy trochę czasu, żeby nieco się rozejrzeć i przy okazji przygotować swoje dokumenty.
  Chciałem zapytać o coś Binniego, ale zatrzymałem się nagle, bo sposób w jakim Mark patrzył na te dziewczyny, był trochę intrygujący. Podszedłem zatem do kolegi i szturchnąłem go lekko w ramię.
— Coś nie tak? Czemu tak je obserwujesz?
— Zobacz, jakie są zdenerwowane. — Dyskretnie wskazał na nie palcem. — Wyglądają jakby stąd… no wiesz, jakby stąd uciekały.
— Myślisz? — Popatrzyłem na dziewczyny. —A może po prostu się spieszą na samolot czy cuś, a recepcjonista się ślimaczy?
   Pokręcił głową.
— Usłyszałem jak jedna w szczerej panice mówiła, że ma już dosyć i dłużej tego nie zniesie. Druga jej przytakiwała i bez przerwy ponaglała recepcjonistę. No zobacz tylko, jak się zachowują — dodał już szeptem, bo obie dziewczyny pożegnały mężczyznę i ruszyły pędem do drzwi mijając mnie i Marka. Obejrzeliśmy się za nimi. Rzeczywiście ich zachowanie było dziwne…
— Może nie tak coś z pokojem. Mogły dostać jakiś trefny.
— To obsługa hotelu przydzieliłaby im inny, nie? Raczej nie chcieliby tracić klientów. — Spojrzał mi w oczy, a ja musiałem mu przytaknąć.
   Odchrząknąłem i objąłem go.
— Teraz jesteśmy na wakacjach i nie przejmujmy się jakimiś obcymi dziewczynami. Równie dobrze mogły być zwykłymi panikarami. — Poklepałem go uspokajająco po ramieniu.
   Po paru minutach weszliśmy po schodach na pięterko, na którym naliczyłem może z sześć par drzwi. My mieliśmy swoje pokoje na końcu tego niedługiego korytarza. Ja miałem mieszkać z Gyu, Hoyą i Jacksonem a pozostała czwórka zajęła pokój naprzeciwko naszego. Pożegnaliśmy się, otworzyliśmy drzwi i znaleźliśmy się w jasnym, przestronnym pomieszczeniu z czterema łóżkami, z etażerkami przy nich, lustrem w ciemnej ramie, jedną szafą i stolikiem stojącym wraz z niedużym fotelem pod oknem. Na szczęście mieliśmy też własną łazienkę. Do tego widok nie był powalający, bo widać było jedynie parking i rzecz jasna las.
   Każde z nas zajęło swoje łóżka i wzięło się za wyciąganie z walizek najpotrzebniejszych rzeczy.
— Ciekawe jak tu się śpi. — Hoya rozglądał się z zaciekawieniem po pokoju.
— Miejmy nadzieję, że przyjemnie i… — Zatrzymałem się nagle w pół zdania, bo musiałem zadać bardzo nurtujące mnie pytanie: — Żaden z was nie chrapie, nie? — roześmiałem się a chłopaki ze mną.
— O to się nie bój kolego. Będzie cicho jak makiem zasiał — zapewnił mnie Gyu.
— To świetnie. — Podłączyłem komórkę do ładowania. — I nie wiem, jak wy, ale ja się zaraz kładę. Trochę dzisiaj się przepłynęło i przejechało, więc padam na twarz. — Potarłem oczy i spojrzałem na bardzo skupionego Jacksona. Siedział po turecku na łóżku, milczał (co było więcej niż dziwne) i coś pisał w swoim notesiku.
— Kogo wpisujesz do Death Note’a?
— Robię listę zakupów i pamiątek obowiązkowych, więc proszę się tutaj ze mnie nie nabijać i nie przeszkadzać. — Wskazał na mnie długopisem i wrócił do swego jakże poważnego zajęcia.
— Wpisz sobie jeszcze: dodatkowa walizka. — Ziewając, poklepałem go i udałem się prosto do łazienki na ciepły prysznic, a potem zamierzałem się walnąć do wyrka i spać przynajmniej do dziesiątej. O tak, to był plan doskonały.

0 komentarze:

Prześlij komentarz