Wybiła 23:00. Podczas gdy reszta chłopaków planowała, czym zajmą się, gdy nas nie będzie, my szykowaliśmy się na naszą misję specjalną. Sprzęt zakupiliśmy, co niektórzy również ubrania, bo taki Jackson czy Gyu nie mieli ze sobą żadnych ciemnych rzeczy. Wszyscy musieliśmy być ubrani na czarno od stóp do głów.
— Jak przemycicie łopaty, żeby recepcjonista nie wziął was za wariatów? — Yeoni spakowała do niewielkiego plecaka Jacksona torebkę soli.
— Wyobraź sobie, że właściciel tego plecaczka wpadł na pewien pomysł. — Zarzuciłem skórzaną kurtkę, posyłając tajemniczy uśmiech swojej koleżance.
— Kto jest gotowy na znamienity, kameralny koncert pana Wanga?! — Z kopa otworzył nagle drzwi do łazienki z pokrowcem na gitarę na lewym ramieniu. — Dzisiaj w repertuarze muzyka metalowa. — Roześmiał się razem z pozostałymi.
— O kurde, ale żeś wymyślił. — Yeoni nie mogła przestać się śmiać widząc poważnego, wyprostowanego dumnie Jacksona, ubranego całego na czarno (włącznie z czapką z daszkiem) gotowego na swój występ przy dźwiękach „gitary”.
— Ma się ten łeb, moja droga. — Puścił jej oczko i podszedł do mnie. — Lider gotowy? — Klepnął mnie po chłopsku w plecy.
— Jak nigdy. — Wziąłem głęboki oddech, sprawdziłem, czy wszystko mamy i ruszyłem do wyjścia.
Hoya z Markiem pożegnali nas i poszli do pozostałych, gdy właśnie zamykałem za sobą drzwi. Trzymając jeszcze dłoń na klamce, dobiegł mnie nagle dziwny dźwięk z mojego pokoju.
Coś jakby…
Otworzyłem gwałtownie drzwi na oścież i zamarłem. Nie byłem pewny, czy dobrze słyszałem, ale jednak miałem rację.
Wrażenie, jakby ktoś zasłaniał okna wielkimi zasłonami. Szybko, nerwowo, jak wtedy, gdy w słoneczny dzień razi cię światło.
— Co jest? — Zatkało mnie, zapaliłem główną lampę i powoli podszedłem do okien, które teraz przesłaniały ciężkie, ciemnozielone zasłony.
— O co chodzi? — Gyu z resztą, weszli do pokoju.
— No zobacz! — Wskazałem na to, co tak mnie teraz szokowało. — Jak?!
— Nikt z nas przecież tego nie zrobił… — Jackson niepewnie rozejrzał się po zebranych osobach.
— Czyli też słyszałeś przesuwanie żabek? — Yeoni migiem się zbliżyła i odsłoniła na raz oba okna i dopiero wtedy mogłem odetchnąć. Jeszcze przed chwilą powietrze było potwornie gęste, wręcz stało i nie dało się swobodnie zaczerpnąć tchu. Cała atmosfera przyprawiała o dreszcze.
— Tak. — Ledwo przełknąłem ślinę.
— Otwórzcie, niech się wywietrzy — powiedział Gyu, któremu również z trudem przychodziło normalne oddychanie. Szybko wyszedł, zabierając pozostałych, wciąż oszołomionych kolegów, a ja pędem wykonałem jego polecenie.
— Zróbcie to jak najszybciej. — Jiyeon położyła mi rękę na ramieniu, patrząc prosto w oczy.
— Nie jestem pewna, co to właściwie miało być, ale lepiej, żebyście jak najprędzej uporali się z tym paleniem. — Widziałem, że się martwiła i czuła ten sam strach, co ja.
— Będziemy zapieprzać równo, tego możesz być pewna, — pogładziłem jej cieplejszy przez emocje policzek, — Weźcie sól i siedźcie u chłopaków. Tak na wszelki wypadek. — Objąłem ją i niemal truchtem opuściliśmy ten wcześniej mogłoby się wydawać, bezpieczny pokój.
W drodze do grobu lekarza, bez przerwy rozglądaliśmy się na boki, strwożeni każdym, nawet najmniejszym dźwiękiem. Wystarczyło, żeby ktoś nadepnął na gałązkę, a dostawał niezłego zawału. Lekka mgła, przejmująca, przytłaczająca cisza i ta wkurzająca sowa nieopodal, nie dodawały nikomu odwagi.
Z pełnymi gaciami strachu, stanęliśmy w końcu przy niszczejącym nagrobku, o który nikt nie dbał już od co najmniej kilkudziesięciu lat. Lekko przekrzywiona stojąca płyta o bladym, lewo widocznym napisie, oraz ta leżąca, popękana w dziesięciu miejscach, kolejna płyta, przyprawiały mnie o drżenie na całym ciele.
— Dobra. — Gyu postawił lampę na jakimś równie starym kamieniu, co grób lekarza. — Bierzmy się do roboty, bo zaraz się rozmyślę.
— Się robi. — Ravi ukucnął i machnął głową do Jacksona. — Chodź, stary, przeniesiemy to rozpadające się cholerstwo. — Powoli, ostrożnie położyli ją kawałek dalej, odkrywając ziemię, w której zaraz mieliśmy być umorusani po same uszy.
Chwyciliśmy z Gyu za łopaty i szybko, w milczeniu, zajęliśmy się kopaniem.
— Ja pierdzielę — stęknąłem po jakichś kilku minutach. — GOT7, Infinite i VIXX wybrali się na nocny spacerek po cmentarzu i rozkopują grób jakiegoś gościa sprzed epoki. No kurde, w kontrakcie o tym nie wspominali. — Wyrzuciłem ziemię za siebie, omal nie obsypując nią Jacksona. — Sorry. — Wyszczerzyłem się, gdy ten rzucił mi urażone spojrzenie.
— Może było napisane małym druczkiem. — Ravi z Jacksonem niedługo mieli nas zmieniać. — Ale słuchajcie, jaką my teraz z Vixxami mamy inspirację do następnego comebacku. Normalnie zaraz siądę i zacznę pisać piosenkę.
— No tak, wy przecież Hitchcocki k-popu, prawie bym zapomniał. — Oddałem po dłuższej chwili łopatę Jacksonowi i trzymając się za plecy, omiotłem wzrokiem najbliższe otoczenie, sprawdzając, czy nikt przypadkiem nie obserwuje naszych chorych poczynań.
— Teren czysty — zakomenderowałem, siadając na jakimś większym kamulcu. — Ciekawe, kiedy dotrzemy… do…
— Do trumny? — Gyu przycupnął obok mnie i poklepał po ramieniu. — Jestem tak samo podekscytowany jak ty. Wprost nie mogę się doczekać. — Westchnął, kręcąc głową.
Później, nie mam pojęcia, ile czasu minęło, ale gdy usłyszałem, jak chłopaki uderzyli nagle w coś twardego, aż się zachłysnąłem stając na równe nogi. Chwyciłem rozpakowaną sól, benzynę kupioną na stacji paliw i stanąłem przy Gyu dzierżącym teraz pudełko zapałek.
Każdy z nas kopał mniej więcej tyle samo, dlatego wszyscy mieliśmy już serdecznie dość, choć w chwili obecnej czekał nas najgorszy punkt tej misji.
— Ja tego nie otwieram. — Ravi szybko wyszedł z dołu, tak samo jak Jackson.
— Ale musimy szczątki posypać solą, a nie trumnę. — Rzuciłem mu spojrzenie mówiące, że za nic w świecie nie otworzę tego draństwa.
— I będziemy tutaj stać jak te ostatnie sieroty? — Gyu chwycił pewnie za łopatę i wskoczył do dziury. — A z trumną! — Wziął wielki zamach i rąbnął w osłabione, stare drewno tak mocno, że bez problemu zrobił niewielką, ale wystarczającą szparę.
— O kuźwa. — Ravi chwilę patrzył na odsłoniętą, przerażającą czaszkę i piorunem pomógł wyjść Gyu z grymasem obrzydzenia na twarzy.
— Dobra robota. — Sypnąłem solą do trumny i na nią, licząc, że przesypie się też trochę przez szczeliny. Odkręciłem butelkę z benzyną, przechyliłem, żeby ją wylać, Gyu już zapalił zapałki i wtedy poczuliśmy potężny podmuch wiatru uderzający nas prosto w twarz i tors! Z krzykiem przelecieliśmy ładnych parę metrów dalej. Cały ten teraz śmiercionośny płyn rozlał się, gdzie się dało, a ogień wpadł nie do grobu a na trawę. Zbierając się obolali z ziemi, usłyszeliśmy zatrważający nieludzki ryk dochodzący z rozkopanego dołu.
Przerażeni, stanęliśmy na nogach, patrząc, jak ziemia zsypuje się z powrotem do środka. Wtem dostrzegliśmy półprzeźroczystą postać wylatującą z dziury i sunącą prosto w naszą stronę, z wysuniętymi przed siebie rozczapierzonymi szponami, nienaturalnie szeroko rozwartą paszczą, pełną, czarnych, jakby zgnitych zniszczonych zębów, przypominających kły i pustych oczodołach! Tylko tyle zdołałem zauważyć, nim z dzikim wrzaskiem rzuciliśmy się do ucieczki.
Mknęliśmy między grobami, uważając, żeby się gdzieś nie wyłożyć i nie dać złapać temu upiorowi. Gnaliśmy co sił w nogach, ramię w ramię, nie zauważając nawet, kiedy ten potwór zniknął. Dopiero stanęliśmy pod samą bramą, okropnie zdyszani i bladzi jak ściana.
— Co to było do cholery?! — Gyu ledwo wykrztusił z siebie te słowa, trzymając rękę na piersi i wciąż do siebie dochodząc.
— Boże, nigdy czegoś takiego nie wi… Co to za zapach? — Jackson zmarszczony parę razy pociągnął nosem. Spojrzeliśmy na niego i aż podskoczyliśmy! — Mój tyłek! — wrzasnął i z krzykiem pognał przed siebie na oślep z palącym się siedzeniem. Jak wmurowani patrzyliśmy na znikającego nam z pola widzenia Jacksona. Dostrzegliśmy po chwili, że ogień przygasa… na poziomie ziemi.
— Poszedł jak kometa! — Ravi wybuchł nagle tak zaraźliwym śmiechem, że mimo koszmaru, jaki przeżyliśmy, z Gyu również zaczęliśmy płakać ze śmiechu. — Chciałem go ugasić, ale ten widok był tak rozbrajający, że nie mogłem wydusić nawet kropli! — Pokazał suchą dłoń, a ja aż musiałem oprzeć się o drzewo, bo po prostu przez niego nie wyrabiałem. Jeszcze gdy po chwili doszedł do nas Jackson z dziurą na tyłku i w porę uratowaną bielizną w kolorowe misie, wszyscy padliśmy na ziemię, zaśmiewając się z niego, mimo, że wrzeszczał na nas wkurzony i urażony. Ale co mogliśmy na to poradzić? Wyglądał tak komicznie, że największy sztywniak nie mógłby powstrzymać rozbawienia.
— Wy małpy zbolałe z cierpiącego się śmiejące! Zaraz wam nakopię, zgrzybiali zdrajcy! — Popychał nas, klepał, darł się ale tym wszystkim jeszcze bardziej podkręcał nienormalny ubaw całej naszej trójki.
Po pewnym bliżej nieokreślonym czasie…
— Jezusie, ale mnie twarz boli. — Masowałem się po policzkach, reszta tymczasem ocierała łzy czy zbierała się z ziemi po wybornej zabawie.
— Te spodnie były dzisiaj kupione! I co? Teraz nadają się tylko do wyrzucenia! — Ręce mu opadły. — I jeszcze mnie tyłek napieprza, bo musiałem się rzucić na ziemię, żeby ugasić ogień, z którym żaden was mi nie pomógł!
— A jak mogliśmy pomóc, skoro wystrzeliłeś jak z procy? — zapytał Gyu. — Się ciesz, że gacie masz całe.
— Właśnie! Tylko spodnie ucierpiały. — Klepnąłem go w cztery litery — O kurde! Ale ciepłe! — Znowu wybuchłem śmiechem i znowu od niego oberwałem.
Czy tego chcieliśmy czy nie, musieliśmy tam wrócić i zabrać nasze rzeczy, posprzątać i pojechać do hotelu, aby przekazać reszcie, że misja skończyła się fiaskiem.
Byliśmy wyczerpani, brudni i marzyliśmy tylko o tym, żeby się położyć, ale należało poinformować ekipę, iż duch lekarza nie będzie teraz naszym zmartwieniem, a upiór z cmentarza, który będzie chyba śnił się dzisiaj każdemu. Wciąż przed oczami miałem tę ohydną, nieludzką gębę…
— Nie wiem, co to właściwie miało być, ale musimy zacząć działać, bo to coś może zrobić krzywdę. — Patrzyłem na Jacksona, wycofującego się do łazienki i nie mogłem się nie uśmiechnąć. Posłał mi oburzone spojrzenie i zamknął z hukiem drzwi.
— Co mu się stało? — zapytał Mark.
— Potem ci powiem. — Machnąłem ręką, choć byłem naprawdę zdumiony, jak ten mały spryciarz ukrył to przed pozostałymi.
— Na noc wszyscy usypiemy sobie kręgi z soli, a jutro pokombinujemy co dalej — zadecydował Hyunwoo. — Należy się zastanowić, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.
— Okazuje się, że lekarz przy tym czymś to był pikuś — powiedział Hoya. — Aż się kurde boję, co nas czeka. — Wzdrygnął się i ja również, bo znów ujrzałem tego potwora oczami wyobraźni.
Pożegnaliśmy się, rozdzieliliśmy wszyscy do swoich pokoi i poszliśmy spać. Mimo ciepłego prysznica i wielkiego zmęczenia, długo nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w rozsunięte zasłony, rozmyślając, czy rano wciąż będą na swoim miejscu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz