*JB*
- Należy mi się szacunek. Nie wiesz z kim rozmawiasz? – lekko pochylony zbliżał się do nas powolnym krokiem – Nie pozwolę na takie traktowanie mojej osoby. Pożałujecie tego nędzne kreatury! – obnażył kły (myliliśmy się, był tak samo dziki i głupi jak pozostałe wampiry z tego zamku…) i rzucił się na nas.
Zdołaliśmy jednak uniknąć ataku. Gyu odskoczył na lewo a ja wskoczyłem na biurko.
- No i było go denerwować?!
- A skąd miałem wiedzieć, że jest taki wrażliwy?!
- Ma manię wyższości, do cholery!
- Teraz też już to wiem!
Wtem zaryczał na mnie rozwścieczony i zamachnął ręką zakończoną czarnymi, długimi pazurami. Odchyliłem się w samą porę, a mój przyjaciel zdołał z kopa odrzucić bestię na przeciwległą ścianę.
- Szef z NOVIGO chyba nie przewidział, że lord może aż tak zdziczeć! – stanąłem tuż przy Gyu.
- Zdecydowanie pokładał w nim za wielkie nadzieje! – przytaknął szybkim skinieniem głowy.
Potwór zawarczał i ponownie uderzył w naszą stronę. Był znacznie szybszy i sprawniejszy niż jego podwładni! Cudem uniknęliśmy jego czołowego ataku. Jednak obaj krzyknęliśmy w tym samym momencie. Ja znowu wpadłem na biurko, a Gyu na podłogę. Poczułem gorąco oraz okropne pieczenie w lewym boku. Dotknąłem z sykiem tego miejsca. Rozerwał tymi rozczapierzonymi pazurami nasze kurtki, koszulki pod nimi, dostając się aż do skóry.
Rany były podłużne, krwawiły, a do tego wyglądały, jakby zaatakował nas sam demon.
Opierając się o biurko, spojrzałem na lorda Verturi. Zaciągnął się głęboko zapachem uwalniającej się na zewnątrz krwi. Jego nos, tak jak u pozostałych również wyglądał jak u nietoperza. Płaski, pomarszczony z wielkimi nozdrzami. Skóra na twarzy zdawała się być chropowata, a obnażone kły dłuższe i ostrzejsze niż wcześniej. Wyglądał nie tylko groteskowo, ale i potwornie. Był prawdziwą pierwotną bestią pragnącą rozszarpać nasze gardła…
…i nas samych.
Wtem zawarczał i rzucił się na Gyu. Ten na szczęście zdołał się przeturlać i uniknąć ataku, ale lord atakował go pazurami, chcąc zrobić mu jak największą krzywdę. Siedział na nim. W szaleńczej wręcz wściekłości drapał go po rękach, którymi starał się chronić twarz.
- Ej, ty, krzywa mordo! – podbiegłem do nich. Ten odwrócił głowę w moją stronę, nie spodziewając się, co za moment miało mu się stać! Dostał kulą światła prosto w gębę. Z głośnym rykiem chwycił się za oczy, a ja wykorzystując tę chwilę słabości, kopnąłem potwora z całej siły. Odrzuciło go kawałek dalej dzięki czemu pomogłem wstać Gyu z podłogi.
- Dzięki – wydyszał – Musimy z nim coś… Matko boska! – pchnął mnie nagle na ziemię, bo nasz przeciwnik już zdołał podnieść się do pionu i ponownie z ogromną siłą zaatakować!
Z jękiem wsparłem się na łokciach. Widziałem, że łapie równowagę po przywaleniu w ciężkie, dębowe biurko. Potrząsnął głową i zwrócił wzrok w naszą stronę. Był potężny a my nie byliśmy Xmenami do cholery!
Przeklinając, szybko zebraliśmy się z podłogi, wstaliśmy z myślą aby pobiec na drugi koniec biura, ale wtedy poczułem nagłe, gwałtowne i bezlitosne szarpnięcie za włosy. Wrzasnąłem nie tylko zszokowany szybkością działania, ale również z silnego bólu!
Warcząc i śliniąc się jak głodny pies, widzący przed sobą smakowity kąsek, odchylił moją głowę, chcąc wgryźć się prosto w moją szyję! Wierzgałem nogami, próbowałem z całych sił odsunąć się od tego potwora, waliłem go po łbie, ale na nic się to zdawało!
Obnażył swe kły jeszcze bardziej, zaryczał i pochylił nagle głowę w moją stronę.
Kolejny raz wrzasnąłem, ale zamiast czuć zagłębiające się we mnie paskudne sztylety, poczułem, jak puszcza moje włosy, a ja wpadam prosto w ramiona Sunggyu, który właśnie do mnie dobiegł. Gdyby nie on, padłbym z hukiem na podłogę.
Zapewne blady jak ściana, patrzyłem, co właściwie się wydarzyło.
Lord został zaatakowany przez bardzo dobrze zbudowanego Afroamerykanina ubranego w czarny, dopasowany strój. Miał na sobie koszulę, wąskie spodnie i wysokie, wiązane na mocnej podeszwie buty. Na rękach zobaczyłem rękawiczki bez palców w tym samym kolorze, co pozostała część garderoby mężczyzny. Powalił wampira bez większego problemu na ziemię, postawił nogę na jego piersi i spojrzał na nas bursztynowymi oczami. Była w nich łagodność, ciepło… Co więcej, jego jedno spojrzenie sprawiło, że poczułem się zupełnie bezpiecznie. Nawet lekko się uśmiechnął.
Przystojny, (obiektywnie mówiąc) mężczyzna nosił na szyi pewien szlachetny kamień. To nie było nic innego jak…
Onyks.
Zauważyłem, jak skinął do kogoś głową. Patrzył teraz na dwóch kolejnych atrakcyjnych mężczyzn i śliczne dwie kobiety. Jedna ubrana była na granatowo, a jej koleżanka na czerwono. Oni natomiast na jasną przyjemną zieleń, drugi na intensywny fiolet. Ten ostatni miał na sobie czarną koszulę, a na niej garnitur, we wcześniej wspomnianym kolorze. Na ich szyjach ujrzałem przypisane im kamienie szlachetne. Ciemnowłosa kobieta nosiła kyanit, blondynka jaspis, kasztanowowłosy gość awenturyn a pan w fiolecie o włosach czarnych, jak smoła – ametyst. To on stał na przodzie i to właśnie od niego emanowała największa charyzma. Krótko mówiąc – był szefem wszystkich szefów.
- To koniec pańskich lekkomyślnych, samolubnych poczynań. Nie pozwolę, aby gatunek ludzki cierpiał z powodu pańskich chorych pobudek – mówił z mocą, głosem męskim a zarazem przyjemnym dla ucha – Lista przekroczonych przez pana granic jest dłuższa niż zazwyczaj… Tak więc – przechylił lekko głowę w bok z uśmiechem – zapraszam do mego biura na spotkanie z przedstawicielami moich organizacji.
Skinął głową do Onyksyna. Mężczyzna od razu zrozumiał, co ten miał na myśli. Podniósł za frak spokojnego już, oszołomionego nędznego lorda do pionu. Popchnął go, aby szedł. Wcale się z nim nie cackał.
Staliśmy już na nogach, gdy mężczyzna z ametystem na szyi zbliżył się do nas, a zaraz po chwili doszedł również szef NOVIGO.
- Co pan tutaj…? – chciał zapytać mój przyjaciel, ale ten tylko z uśmiechem mu przerwał.
- Nim wyszliście, założyłem podsłuch w kurtce JB. Nie ufałem lordowi Verturi, dlatego w razie niepowodzenia, tak jak wam mówiłem, miałem zamiar wezwać moich drogich przyjaciół – uśmiechnął się do Ametystyna.
Ten odwzajemnił uśmiech i dodał:
- Nie musicie się już obawiać tych krwawych łowów. Nie pozwolimy, aby działa się krzywda waszemu gatunkowi. Możecie być już spokojni.
Odetchnęliśmy z ogromną ulgą niemal równocześnie. Głęboko ukłoniliśmy się przed Szefami i podziękowaliśmy za pomoc.
Później doszli do nas nasi przyjaciele. Byli cali i zdrowi. Podołali tym czterem potworom. A nawet jeśli zostali zranieni, Ravi na pewno zaraz ich wyleczył.
No a teraz… leczył i nas. Z tych emocji oraz wielkiej ekscytacji tymi niezwykłymi istotami, zapomnieliśmy, że mamy paskudne rany na brzuchach.
Zamieniliśmy jeszcze parę słów ze Szlachetnymi Wampirami. Po tej krótkiej rozmowie zniknęli wraz z lordem. Dosłownie skorzystali ze swej zdolności teleportacji. Choć widziałem ich parę minut, wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tak niezwykłych istot. Moc, siła, charyzma oraz dobro jakie od nich emanowały były niespotykane…
Szef NOVIGO opuścił zamek wraz z nami. Podczas rozmowy z nim, dowiedzieliśmy się, że właśnie tego dnia w którym odwiedziliśmy to miejsce, wiele wampirów było poza „domem”. Cóż mogli robić? Byli rzecz jasna na łowach…
Jednak, jak poinformował nas Szef, Onyksyni wyłapują ich jeden po drugim i zamykają w stworzonych specjalnie dla tak dzikich bestii więzieniach. Ta wiadomość uspokoiła nas wszystkich. Byliśmy szczęśliwi, że nareszcie było po wszystkim.
- Jak mocno ma być przypieczone?! – zawołał Gyu. Stał przy grillu podczas gdy nasza piątka siedziała nieopodal przy stole pełnym sosów, dodatków, pieczywa i napojów. Było ciepło i słonecznie. Idealna pogoda na taki wypad za miasto. Dokładniej mówiąc na rzadko uczęszczaną przez ludzi łąkę. Po prostu cisza i spokój.
- Na czarno! – odkrzyknął Binnie.
- Co? – spojrzał na niego Hyunwoo – nie chcę jeść węgla.
- Ale wtedy czujesz, że jesz prawdziwe mięcho z grilla! – zacisnął pięść z szerokim uśmiechem.
- Podziękuję za takie mięcho. Idę potowarzyszyć Gyu – wstał i powędrował do lidera Infinite.
- Ach, ten Yoon Shiwoo… delikatny jak zawsze – pokręcił głową Binnie.
- Ty, Wang Chiang! Weź uważaj, bo skoczę po drewniany kij i się skończy!
- I tak byś przegrał! – odkrzyknął do niego – Wang Chiang zawsze jest górą! – klepnął się z dumą w pierś, a my po prostu zaczęliśmy się z nich śmiać.
- Mówisz?! To ty chyba uważnie Moorim School nie oglądałeś! Nieważne jakbyś się starał i tak… O kurde! – zerwał się do biegu, bo pan Wang nieźle się wkurzył.
- Jak małe dzieci… - westchnął Ravi. Patrzył jak tych dwóch się gania i drze w najlepsze.
- Wojna między tymi dwoma będzie trwać do końca świata i jeszcze dłużej – machnął ręką Hoya.
- Masz na myśli Yoon Shiwoo i Wang Chianga? – roześmiałem się na myśl, że oni faktycznie nigdy nie opuszczą szkoły Moorim.
- Bingo – pstryknął palcami.
Nagle, tuż obok stołu stąd ni zowąd zmaterializował się nasz anioł stróż.
- Odpoczywacie po wypełnionej misji? – uśmiechnął się. Był z nas naprawdę dumny.
- No! Wiesz, jak w kość dostaliśmy? – Ravi aż wstał – zapadnie, ślizgawki, gdzie się nie obejrzysz wampiry i jeszcze ile łażenia! Człowieku! – uniósł ręce do góry i z powrotem usiadł.
Z uśmiechem na twarzy popatrzył teraz na Gyu.
- Używasz swoich mocy do wzmocnienia ognia pod mięsem?
- Tak, bo mi ciągle gaśnie – zdenerwowany pstrykał małymi płomykami w palący się węgiel.
- Od tego jest podpałka – Hoya pomachał niedużą buteleczką.
- Mam lepsze sposoby – pstryknął raz jeszcze i utworzył w końcu przyzwoity ogień.– I kto jest mistrz?
- Sunggyu… - westchnął ciężko Raphael.
- Tak? Jesteś dumny z Gyu? – uśmiechnął się na myśl, że zostanie pochwalony przez samego archanioła.
- Twoja koszulka – miał poważną minę, ale gdy odwrócił się w naszą stronę, parsknął śmiechem.
- Ja pierdzielę! – próbował zgasić mały płomień – Ravi! Co tak siedzisz?! Pomóż, bo umrę!
- Już pędzę! – śmiejąc się podbiegł do niego i ugasił swoim żywiołem koszulkę Gyu.
Wampiry były potężnym wyzwaniem, ale chyba życie codzienne okazuje się znacznie większym… Dobrze, że mamy Raphaela, który przy nas czuwa, że istnieją tajne organizacje należące do Szlachetnych Wampirów i co najważniejsze, że posiadamy niezwykłe zdolności, dzięki, którym możemy ratować innych ludzi w potrzebie. I przy okazji samych siebie…
Tak, czasami te zdolności wymykają nam się spod kontroli i wtedy dzieje się to, co przed chwilą miało miejsce… Aczkolwiek bez nich nie bylibyśmy w pełni sobą.
Zdołaliśmy jednak uniknąć ataku. Gyu odskoczył na lewo a ja wskoczyłem na biurko.
- No i było go denerwować?!
- A skąd miałem wiedzieć, że jest taki wrażliwy?!
- Ma manię wyższości, do cholery!
- Teraz też już to wiem!
Wtem zaryczał na mnie rozwścieczony i zamachnął ręką zakończoną czarnymi, długimi pazurami. Odchyliłem się w samą porę, a mój przyjaciel zdołał z kopa odrzucić bestię na przeciwległą ścianę.
- Szef z NOVIGO chyba nie przewidział, że lord może aż tak zdziczeć! – stanąłem tuż przy Gyu.
- Zdecydowanie pokładał w nim za wielkie nadzieje! – przytaknął szybkim skinieniem głowy.
Potwór zawarczał i ponownie uderzył w naszą stronę. Był znacznie szybszy i sprawniejszy niż jego podwładni! Cudem uniknęliśmy jego czołowego ataku. Jednak obaj krzyknęliśmy w tym samym momencie. Ja znowu wpadłem na biurko, a Gyu na podłogę. Poczułem gorąco oraz okropne pieczenie w lewym boku. Dotknąłem z sykiem tego miejsca. Rozerwał tymi rozczapierzonymi pazurami nasze kurtki, koszulki pod nimi, dostając się aż do skóry.
Rany były podłużne, krwawiły, a do tego wyglądały, jakby zaatakował nas sam demon.
Opierając się o biurko, spojrzałem na lorda Verturi. Zaciągnął się głęboko zapachem uwalniającej się na zewnątrz krwi. Jego nos, tak jak u pozostałych również wyglądał jak u nietoperza. Płaski, pomarszczony z wielkimi nozdrzami. Skóra na twarzy zdawała się być chropowata, a obnażone kły dłuższe i ostrzejsze niż wcześniej. Wyglądał nie tylko groteskowo, ale i potwornie. Był prawdziwą pierwotną bestią pragnącą rozszarpać nasze gardła…
…i nas samych.
Wtem zawarczał i rzucił się na Gyu. Ten na szczęście zdołał się przeturlać i uniknąć ataku, ale lord atakował go pazurami, chcąc zrobić mu jak największą krzywdę. Siedział na nim. W szaleńczej wręcz wściekłości drapał go po rękach, którymi starał się chronić twarz.
- Ej, ty, krzywa mordo! – podbiegłem do nich. Ten odwrócił głowę w moją stronę, nie spodziewając się, co za moment miało mu się stać! Dostał kulą światła prosto w gębę. Z głośnym rykiem chwycił się za oczy, a ja wykorzystując tę chwilę słabości, kopnąłem potwora z całej siły. Odrzuciło go kawałek dalej dzięki czemu pomogłem wstać Gyu z podłogi.
- Dzięki – wydyszał – Musimy z nim coś… Matko boska! – pchnął mnie nagle na ziemię, bo nasz przeciwnik już zdołał podnieść się do pionu i ponownie z ogromną siłą zaatakować!
Z jękiem wsparłem się na łokciach. Widziałem, że łapie równowagę po przywaleniu w ciężkie, dębowe biurko. Potrząsnął głową i zwrócił wzrok w naszą stronę. Był potężny a my nie byliśmy Xmenami do cholery!
Przeklinając, szybko zebraliśmy się z podłogi, wstaliśmy z myślą aby pobiec na drugi koniec biura, ale wtedy poczułem nagłe, gwałtowne i bezlitosne szarpnięcie za włosy. Wrzasnąłem nie tylko zszokowany szybkością działania, ale również z silnego bólu!
Warcząc i śliniąc się jak głodny pies, widzący przed sobą smakowity kąsek, odchylił moją głowę, chcąc wgryźć się prosto w moją szyję! Wierzgałem nogami, próbowałem z całych sił odsunąć się od tego potwora, waliłem go po łbie, ale na nic się to zdawało!
Obnażył swe kły jeszcze bardziej, zaryczał i pochylił nagle głowę w moją stronę.
Kolejny raz wrzasnąłem, ale zamiast czuć zagłębiające się we mnie paskudne sztylety, poczułem, jak puszcza moje włosy, a ja wpadam prosto w ramiona Sunggyu, który właśnie do mnie dobiegł. Gdyby nie on, padłbym z hukiem na podłogę.
Zapewne blady jak ściana, patrzyłem, co właściwie się wydarzyło.
Lord został zaatakowany przez bardzo dobrze zbudowanego Afroamerykanina ubranego w czarny, dopasowany strój. Miał na sobie koszulę, wąskie spodnie i wysokie, wiązane na mocnej podeszwie buty. Na rękach zobaczyłem rękawiczki bez palców w tym samym kolorze, co pozostała część garderoby mężczyzny. Powalił wampira bez większego problemu na ziemię, postawił nogę na jego piersi i spojrzał na nas bursztynowymi oczami. Była w nich łagodność, ciepło… Co więcej, jego jedno spojrzenie sprawiło, że poczułem się zupełnie bezpiecznie. Nawet lekko się uśmiechnął.
Przystojny, (obiektywnie mówiąc) mężczyzna nosił na szyi pewien szlachetny kamień. To nie było nic innego jak…
Onyks.
Zauważyłem, jak skinął do kogoś głową. Patrzył teraz na dwóch kolejnych atrakcyjnych mężczyzn i śliczne dwie kobiety. Jedna ubrana była na granatowo, a jej koleżanka na czerwono. Oni natomiast na jasną przyjemną zieleń, drugi na intensywny fiolet. Ten ostatni miał na sobie czarną koszulę, a na niej garnitur, we wcześniej wspomnianym kolorze. Na ich szyjach ujrzałem przypisane im kamienie szlachetne. Ciemnowłosa kobieta nosiła kyanit, blondynka jaspis, kasztanowowłosy gość awenturyn a pan w fiolecie o włosach czarnych, jak smoła – ametyst. To on stał na przodzie i to właśnie od niego emanowała największa charyzma. Krótko mówiąc – był szefem wszystkich szefów.
- To koniec pańskich lekkomyślnych, samolubnych poczynań. Nie pozwolę, aby gatunek ludzki cierpiał z powodu pańskich chorych pobudek – mówił z mocą, głosem męskim a zarazem przyjemnym dla ucha – Lista przekroczonych przez pana granic jest dłuższa niż zazwyczaj… Tak więc – przechylił lekko głowę w bok z uśmiechem – zapraszam do mego biura na spotkanie z przedstawicielami moich organizacji.
Skinął głową do Onyksyna. Mężczyzna od razu zrozumiał, co ten miał na myśli. Podniósł za frak spokojnego już, oszołomionego nędznego lorda do pionu. Popchnął go, aby szedł. Wcale się z nim nie cackał.
Staliśmy już na nogach, gdy mężczyzna z ametystem na szyi zbliżył się do nas, a zaraz po chwili doszedł również szef NOVIGO.
- Co pan tutaj…? – chciał zapytać mój przyjaciel, ale ten tylko z uśmiechem mu przerwał.
- Nim wyszliście, założyłem podsłuch w kurtce JB. Nie ufałem lordowi Verturi, dlatego w razie niepowodzenia, tak jak wam mówiłem, miałem zamiar wezwać moich drogich przyjaciół – uśmiechnął się do Ametystyna.
Ten odwzajemnił uśmiech i dodał:
- Nie musicie się już obawiać tych krwawych łowów. Nie pozwolimy, aby działa się krzywda waszemu gatunkowi. Możecie być już spokojni.
Odetchnęliśmy z ogromną ulgą niemal równocześnie. Głęboko ukłoniliśmy się przed Szefami i podziękowaliśmy za pomoc.
Później doszli do nas nasi przyjaciele. Byli cali i zdrowi. Podołali tym czterem potworom. A nawet jeśli zostali zranieni, Ravi na pewno zaraz ich wyleczył.
No a teraz… leczył i nas. Z tych emocji oraz wielkiej ekscytacji tymi niezwykłymi istotami, zapomnieliśmy, że mamy paskudne rany na brzuchach.
Zamieniliśmy jeszcze parę słów ze Szlachetnymi Wampirami. Po tej krótkiej rozmowie zniknęli wraz z lordem. Dosłownie skorzystali ze swej zdolności teleportacji. Choć widziałem ich parę minut, wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tak niezwykłych istot. Moc, siła, charyzma oraz dobro jakie od nich emanowały były niespotykane…
Szef NOVIGO opuścił zamek wraz z nami. Podczas rozmowy z nim, dowiedzieliśmy się, że właśnie tego dnia w którym odwiedziliśmy to miejsce, wiele wampirów było poza „domem”. Cóż mogli robić? Byli rzecz jasna na łowach…
Jednak, jak poinformował nas Szef, Onyksyni wyłapują ich jeden po drugim i zamykają w stworzonych specjalnie dla tak dzikich bestii więzieniach. Ta wiadomość uspokoiła nas wszystkich. Byliśmy szczęśliwi, że nareszcie było po wszystkim.
Parę dni później.
- Jak mocno ma być przypieczone?! – zawołał Gyu. Stał przy grillu podczas gdy nasza piątka siedziała nieopodal przy stole pełnym sosów, dodatków, pieczywa i napojów. Było ciepło i słonecznie. Idealna pogoda na taki wypad za miasto. Dokładniej mówiąc na rzadko uczęszczaną przez ludzi łąkę. Po prostu cisza i spokój.
- Na czarno! – odkrzyknął Binnie.
- Co? – spojrzał na niego Hyunwoo – nie chcę jeść węgla.
- Ale wtedy czujesz, że jesz prawdziwe mięcho z grilla! – zacisnął pięść z szerokim uśmiechem.
- Podziękuję za takie mięcho. Idę potowarzyszyć Gyu – wstał i powędrował do lidera Infinite.
- Ach, ten Yoon Shiwoo… delikatny jak zawsze – pokręcił głową Binnie.
- Ty, Wang Chiang! Weź uważaj, bo skoczę po drewniany kij i się skończy!
- I tak byś przegrał! – odkrzyknął do niego – Wang Chiang zawsze jest górą! – klepnął się z dumą w pierś, a my po prostu zaczęliśmy się z nich śmiać.
- Mówisz?! To ty chyba uważnie Moorim School nie oglądałeś! Nieważne jakbyś się starał i tak… O kurde! – zerwał się do biegu, bo pan Wang nieźle się wkurzył.
- Jak małe dzieci… - westchnął Ravi. Patrzył jak tych dwóch się gania i drze w najlepsze.
- Wojna między tymi dwoma będzie trwać do końca świata i jeszcze dłużej – machnął ręką Hoya.
- Masz na myśli Yoon Shiwoo i Wang Chianga? – roześmiałem się na myśl, że oni faktycznie nigdy nie opuszczą szkoły Moorim.
- Bingo – pstryknął palcami.
Nagle, tuż obok stołu stąd ni zowąd zmaterializował się nasz anioł stróż.
- Odpoczywacie po wypełnionej misji? – uśmiechnął się. Był z nas naprawdę dumny.
- No! Wiesz, jak w kość dostaliśmy? – Ravi aż wstał – zapadnie, ślizgawki, gdzie się nie obejrzysz wampiry i jeszcze ile łażenia! Człowieku! – uniósł ręce do góry i z powrotem usiadł.
Z uśmiechem na twarzy popatrzył teraz na Gyu.
- Używasz swoich mocy do wzmocnienia ognia pod mięsem?
- Tak, bo mi ciągle gaśnie – zdenerwowany pstrykał małymi płomykami w palący się węgiel.
- Od tego jest podpałka – Hoya pomachał niedużą buteleczką.
- Mam lepsze sposoby – pstryknął raz jeszcze i utworzył w końcu przyzwoity ogień.– I kto jest mistrz?
- Sunggyu… - westchnął ciężko Raphael.
- Tak? Jesteś dumny z Gyu? – uśmiechnął się na myśl, że zostanie pochwalony przez samego archanioła.
- Twoja koszulka – miał poważną minę, ale gdy odwrócił się w naszą stronę, parsknął śmiechem.
- Ja pierdzielę! – próbował zgasić mały płomień – Ravi! Co tak siedzisz?! Pomóż, bo umrę!
- Już pędzę! – śmiejąc się podbiegł do niego i ugasił swoim żywiołem koszulkę Gyu.
Wampiry były potężnym wyzwaniem, ale chyba życie codzienne okazuje się znacznie większym… Dobrze, że mamy Raphaela, który przy nas czuwa, że istnieją tajne organizacje należące do Szlachetnych Wampirów i co najważniejsze, że posiadamy niezwykłe zdolności, dzięki, którym możemy ratować innych ludzi w potrzebie. I przy okazji samych siebie…
Tak, czasami te zdolności wymykają nam się spod kontroli i wtedy dzieje się to, co przed chwilą miało miejsce… Aczkolwiek bez nich nie bylibyśmy w pełni sobą.
The End
0 komentarze:
Prześlij komentarz