W końcu, gdy ruszył niepewnie przed siebie, poczuł nieprzyjemnie pełzający chłodek po odkrytych rękach i nogach. Zadrżał, objął się ramionami i tknięty dziwnym uczuciem, nakazującym iść mu w konkretnym kierunku, przyspieszył nieco kroku.
Hukanie sowy nieopodal, rozdeptywanie gałązek, trzaskających trwożnie pod jego stopami nie dodawały mu odwagi. Szczerze się bał, ale nic nie mógł na to poradzić. Był sam jak palec skazany na jak rodem z horroru, wędrówkę po lesie.
Po paru niemiłosiernie ciągnących się minutach, stanął wreszcie niedaleko małego jeziorka, wyglądem przypominającego teraz czarną, obrzydliwą dla oka ciecz. Przez brak jakiegokolwiek światła czy choćby poświaty księżyca, każdy urokliwy za dnia element lasu, prezentował się w ciemnościach co najmniej upiornie i odpychająco.
Jednak chłopak nie zamierzał szukać drogi do hotelu. Nie odczuwał takiej potrzeby. Po prostu stał i wyraźnie czekał na coś, co za chwilę miało nastąpić.
Usłyszał nagle krzyk dziewczyny, który stawał się coraz głośniejszy. Ujrzał ją, jak wybiegła spomiędzy drzew. Zapłakaną, bladą jak trup i przerażoną tak bardzo, że aż sam zadrżał ze strachu, a żal, który ogarnął go w tamtej chwili, wykrzywił mu twarz w grymasie wielkiego smutku.
Aczkolwiek był bezradny. Nie mógł jej pomóc, ani uratować przed złem, które wyskoczyło z lasu i dopadło dziewczynę pod samym jeziorem. Oboje ubrani w epokowe stroje, przypominające chłopakowi wiek XIX, szarpali się i krzyczeli. Mężczyzna trzymał mocno jej nadgarstki. Wydawało się jakby usilnie starał się ją uspokoić, ale jego ofierze nie potrzebny był teraz spokój, a wolność. Walczyła o nią zaciekle, wrzeszcząc i szamocząc się z całych sił. Tak bardzo chciała pognać głębiej w ten las i uciec jak najdalej stąd. Uciec do swojego domu, w którym na pewno czekali na nią jej ukochani rodzice. Zmartwieni, przerażeni, mający nadzieję, że ich córka wróci do nich lada dzień...
Ale dziewczyna przegrała tę przejmującą walkę o życie. Opadła nieprzytomna w ramiona ciężko dyszącego mężczyzny. Zemdlała przez ucisk palców w odpowiednim miejscu na jej szyi.
Wziął ją na ręce i ze stoickim spokojem wrócił z nią do lasu. Szedł w stronę, z której ta nieszczęsna dziewczyna tak starała się uciec.
Chłopak wciąż słyszał jej krzyk, płacz, czuł jej strach tak bardzo przygnębiający i pozbawiający go tchu. Oddychał coraz ciężej. W głowie mu szumiało, a ciemność oblazła go jak stado pająków. Dusił się nią, nie mógł złapać tchu. Padł na kolana i stracił przytomność, a mdlący zapach gorącej krwi zaatakował jego nozdrza z taką siłą, że zaczął krztusić się leżąc w hotelowej pościeli...
— Boże, stary, co się dzieje?! — Ravi przestraszony nie na żarty, podbiegł do kolegi i objął go, odgarniając mokre kosmyki z jego czoła.
— Jesteś biały jak śnieg! — Hongbin chwilę temu zapalił światło i również usiadł przy powoli dochodzącym do siebie chłopaku.
Wziął kilka wdechów, napił się soku z butelki, który podał mu Ravi i wreszcie przemówił.
— Miałem potwornie realistyczny koszmar... — Hyunwoo podniósł na nich wzrok wykończony.
— O kurde... To widać. — Hongbin patrzył na niego ze współczuciem. — Co ci się przyśniło? Chyba, że nie chcesz o tym mó...
— Powiem, wolę to z siebie wyrzucić i podzielić się tym z wami.
— Żebyśmy też nie mogli spać? — zapytał z lekkim uśmiechem Ravi.
Hyunwoo opowiedział swój sen chłopakom z Vixx i pozostałym następnego dnia przy śniadaniu.
— Ale wiecie, co w tym wszystkim było najgorsze? — zapytał, po zakończeniu opowieści. — Jej walka o życie, to przytłaczające przerażenie... — Kręcił głową ze smutkiem. — Niby to tylko sen i niby nie znam dziewczyny, ale było mi jej szkoda jak cholera. — Spojrzał na chłopaków.
— Wierzę... Kurczę, to musiało być okropne. — Wzdrygnął się Mark.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Wykończony po ciężkiej, nieprzespanej nocy wziął konkretny łyk kawy.
— Miała na sobie szarą, epokową suknię? — Usłyszeli damski, łagodny głos dochodzący z innego stolika.
*****
Spojrzałem z pozostałymi w tamtą stronę. Jeżeli powiedziałbym, że dwie dziewczyny siedzące nieopodal nas były ładne, skłamałbym. Były śliczne! Obie miały długie, brązowe włosy. Jedna jasne o bardzo przyjemnym dla oka odcieniu, druga ciemne. Ta, która zadała pytanie, patrzyła na nas ciepło, a jej delikatny, uroczy uśmiech wzbudzał sympatię. Natomiast druga miała mocny makijaż. Wyglądała na dziewczynę chłodną i o silnym charakterze.
— Tak... — przytaknął niepewnie Hyunwoo. — Też śniłaś o tym ataku w lesie?
— Drugi raz śni mi się ta bida. — Zrobiła usta w podkówkę. — Usłyszałam jak o niej rozmawiacie i wydało mi się to dziwnie znajome.
— Rozumiem. I wiem też, że było to co najmniej nieprzyjemne doświadczenie.
— I to potwornie nieprzyjemne. — Chwilę jeszcze nad tym myślała, ale szybko dodała: — Ja jestem Eunji a to jest Jiyeon. — Uśmiechnęła się tak uroczo, że nasz kochany Gyu nie mógł oderwać od niej wzroku. Kompletnie odleciał, co nie było w jego stylu. Chyba serduszko zaczęło bić szybciej...
Również się przedstawiliśmy i zaprosiliśmy te dwie ślicznotki do naszego stolika. Pogawędka kleiła się, były zabawne i rozmowne. Chyba nawiązaliśmy z nimi niezłą nić porozumienia, bo zaprosiliśmy je na wspólną wycieczkę po Ottawie.
Zabraliśmy się w trzy samochody. Pojechaliśmy moim Camaro, Mazdą Raviego i Mustangiem Hoyi. Dziewczyny też miały swoje auto, ale bez problemu zmieściły się w jednym z naszych, przez brak nienormalnej ilości bagaży. Czasem byliśmy gorsi niż baby…
No a kto zagadywał Eunji i Jiyeon na śmierć w drodze do Kanału Rideau? Oczywiście nie kto inny, jak Jackson. Chciał tyle o nich wiedzieć, że musiałem go nieraz dźgnąć łokciem by trochę przyhamował.
Ale dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że mieszkają w Stanach od urodzenia i przyjechały na ponad dwa tygodnie do Ottawy na wakacje. Jiyeon była projektantką mody a Eunji architektem. To ona chciała zameldować się w tym hotelu. Jego wygląd, klimat i styl, w jakim został zbudowany, kompletnie ją urzekły. Jiyeon to nie przeszkadzało, lubiła odpocząć od zgiełku miasta i wkurzających ludzi. Była osobą, która szybko się denerwowała i potrafiła pokazać, że lepiej z nią nie zadzierać i nie kłócić się, bo o wygranej z nią w walce mogłeś jedynie pomarzyć.
O kurde.
To dokładnie jak ja...
Dojechaliśmy na miejsce, zostawiliśmy samochody na parkingu i ruszyliśmy gładkim chodnikiem wzdłuż lśniącej w słońcu wody. Było tutaj bardzo przyjemnie i jako, że nigdzie nam się nie spieszyło, szliśmy powolnym krokiem. Eunji rozmawiała z Hoyą i Gyu, a Mark z Jacksonem zaśmiewali się z czegoś w towarzystwie Raviego. Natomiast Hyunwoo spokojnie dyskutował z Binnim, podczas gdy ja przechadzałem się blisko wody wraz z Jiyeon.
— A ty jak spałaś? — Spojrzałem na nią.
— Wiesz, pobudka w środku nocy przez Eunnie nieco zakłóciła mój sen, ale generalnie dobrze. — Uśmiechnęła się. — A ty?
— U nas nic się nie działo, więc w porządku. Nie rozumiem tylko jednego...
— Tak? — Przyjrzała mi się wyraźnie zaciekawiona.
— Czemu śnili o tym samym. Kumasz, o co w tym chodzi?
— Człowieku, ja tylko rysuję ubranka a potem je szyję, więc w takich sprawach, to ci nie pomogę. — Uniosła dłonie w geście kapitulacji.
— To pozostaje nam o tym zapomnieć.
— Popieram. Lepiej nie grzebać w czymś, czego i tak nie pojmiesz. Niby to może być tylko zbieg okoliczności, a z drugiej strony może być to coś, hmm... Nadnaturalnego? — Popatrzyła z lekkim grymasem. Nie widziałem jej wyrazu oczu przez przeciwsłoneczne okulary, ale wydawało mi się, że nie wierzyła w świat niematerialny.
— Masz na myśli duchy?
— Wierzysz w nie? Nie wyglądasz mi na takiego.
— Coś ty! A gdzie tam. — Machnąłem ręką.
— Poważnie? — Stanęła i zdjęła okulary. Bez skrępowania zrobiła to również z moimi, a ja poczułem, że jak ten ostatni idiota, lekko się rumienię.
— A co? — Starałem się mimo wszystko zachować pewność siebie, bo nie wiedziałem, do czego zmierzała.
— Bo chciałam widzieć, czy mówisz prawdę. — Przeczesała rozwiane przez lekki wiatr włosy. — Dlaczego nie wierzyć w coś, czego nie widać, jeżeli można to wyczuć?
Nie powiem, troszkę mnie zatkało. Zagapiłem się na nią, w jej oczy i czekałem aż kontynuuje.
— Teraz możesz mieć mnie za wariatkę, ale nigdy specjalnie nie przejmowałam się opiniami innych ludzi. — Uśmiechnęła się z lekką drwiną. Zapewne pomyślała o tych wszystkich frajerach, którzy jej nie wierzyli. — Nawet jeżeli w coś nie wierzysz, wcale nie oznacza, że tego czegoś nie ma. Każdego choć raz w życiu spotyka coś, czego nie jest w stanie wyjaśnić.
— To prawda. — Skinąłem powoli głową. Podobało mi się, jaka była otwarta na takie rzeczy.
— Każde miejsce ma duszę. — Zrobiła krótką pauzę. — Dosłownie.
— Sugerujesz, że nasz...
— Przecież ty w to nie wierzysz. — Zaśmiała się krótko i odeszła, rzucając mi jeszcze moje okulary.
O kurde! Niezła jest!
A ja jestem debil. Cholera, jak to odwrócić?
Ale zaraz, zaraz… nagle coś mnie tknęło.
— Jiyeon! — Podbiegłem do niej.
— Chcesz gofra? Namierzyłam właśnie budkę z nimi. — Pokazała mi ją palcem.
— Może za chwilę, cwaniaro. Sprawdzałaś mnie? Specjalnie udawałaś, że w to nie wierzysz, prawda?
— Proszę, proszę, ale bystrzacha. — Uniosła kącik ust.
— Dobra jesteś. — Złożyłem ręce na piersi. — Na tyle dobra, żeby zauważyć, że nie ty jedna w to wierzysz, tak?
— Ja tego nie widzę. Ja to czuję, przystojniaku. — Puknęła mnie delikatnie palcem w nos
i ruszyła w stronę budki z goframi.
Stałem jeszcze dłuższą chwilę w miejscu i patrzyłem za nią.
Dopiero, gdy do mnie pomachała, podbiegłem do niej i kupiłem jej i sobie gofra, i wraz
z pozostałymi poszliśmy dalej, aby zobaczyć dwa okazałe wznoszące się piękne zamki po obu stronach kanału Rideau. Robiły niesamowite wrażenie, a świadomość, że ten kanał miał aż 202km długości imponowała każdemu z nas.
Spędziliśmy dzisiaj świetnie czas całą ekipą. Przyjrzeliśmy się obu zamkom i nawet po pojechaniu później na obiad, następnie do galerii handlowej i potem do hotelu, nie potrafię stwierdzić, który podobał mi się bardziej. Byłem pewny, że dzisiejszy spacer oraz te wspaniałe budowle przy kanale, zapamiętam na długo, bo tak zdrowo już dawno nie odpoczywałem.
Po paru niemiłosiernie ciągnących się minutach, stanął wreszcie niedaleko małego jeziorka, wyglądem przypominającego teraz czarną, obrzydliwą dla oka ciecz. Przez brak jakiegokolwiek światła czy choćby poświaty księżyca, każdy urokliwy za dnia element lasu, prezentował się w ciemnościach co najmniej upiornie i odpychająco.
Jednak chłopak nie zamierzał szukać drogi do hotelu. Nie odczuwał takiej potrzeby. Po prostu stał i wyraźnie czekał na coś, co za chwilę miało nastąpić.
Usłyszał nagle krzyk dziewczyny, który stawał się coraz głośniejszy. Ujrzał ją, jak wybiegła spomiędzy drzew. Zapłakaną, bladą jak trup i przerażoną tak bardzo, że aż sam zadrżał ze strachu, a żal, który ogarnął go w tamtej chwili, wykrzywił mu twarz w grymasie wielkiego smutku.
Aczkolwiek był bezradny. Nie mógł jej pomóc, ani uratować przed złem, które wyskoczyło z lasu i dopadło dziewczynę pod samym jeziorem. Oboje ubrani w epokowe stroje, przypominające chłopakowi wiek XIX, szarpali się i krzyczeli. Mężczyzna trzymał mocno jej nadgarstki. Wydawało się jakby usilnie starał się ją uspokoić, ale jego ofierze nie potrzebny był teraz spokój, a wolność. Walczyła o nią zaciekle, wrzeszcząc i szamocząc się z całych sił. Tak bardzo chciała pognać głębiej w ten las i uciec jak najdalej stąd. Uciec do swojego domu, w którym na pewno czekali na nią jej ukochani rodzice. Zmartwieni, przerażeni, mający nadzieję, że ich córka wróci do nich lada dzień...
Ale dziewczyna przegrała tę przejmującą walkę o życie. Opadła nieprzytomna w ramiona ciężko dyszącego mężczyzny. Zemdlała przez ucisk palców w odpowiednim miejscu na jej szyi.
Wziął ją na ręce i ze stoickim spokojem wrócił z nią do lasu. Szedł w stronę, z której ta nieszczęsna dziewczyna tak starała się uciec.
Chłopak wciąż słyszał jej krzyk, płacz, czuł jej strach tak bardzo przygnębiający i pozbawiający go tchu. Oddychał coraz ciężej. W głowie mu szumiało, a ciemność oblazła go jak stado pająków. Dusił się nią, nie mógł złapać tchu. Padł na kolana i stracił przytomność, a mdlący zapach gorącej krwi zaatakował jego nozdrza z taką siłą, że zaczął krztusić się leżąc w hotelowej pościeli...
— Boże, stary, co się dzieje?! — Ravi przestraszony nie na żarty, podbiegł do kolegi i objął go, odgarniając mokre kosmyki z jego czoła.
— Jesteś biały jak śnieg! — Hongbin chwilę temu zapalił światło i również usiadł przy powoli dochodzącym do siebie chłopaku.
Wziął kilka wdechów, napił się soku z butelki, który podał mu Ravi i wreszcie przemówił.
— Miałem potwornie realistyczny koszmar... — Hyunwoo podniósł na nich wzrok wykończony.
— O kurde... To widać. — Hongbin patrzył na niego ze współczuciem. — Co ci się przyśniło? Chyba, że nie chcesz o tym mó...
— Powiem, wolę to z siebie wyrzucić i podzielić się tym z wami.
— Żebyśmy też nie mogli spać? — zapytał z lekkim uśmiechem Ravi.
Hyunwoo opowiedział swój sen chłopakom z Vixx i pozostałym następnego dnia przy śniadaniu.
— Ale wiecie, co w tym wszystkim było najgorsze? — zapytał, po zakończeniu opowieści. — Jej walka o życie, to przytłaczające przerażenie... — Kręcił głową ze smutkiem. — Niby to tylko sen i niby nie znam dziewczyny, ale było mi jej szkoda jak cholera. — Spojrzał na chłopaków.
— Wierzę... Kurczę, to musiało być okropne. — Wzdrygnął się Mark.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Wykończony po ciężkiej, nieprzespanej nocy wziął konkretny łyk kawy.
— Miała na sobie szarą, epokową suknię? — Usłyszeli damski, łagodny głos dochodzący z innego stolika.
*****
Spojrzałem z pozostałymi w tamtą stronę. Jeżeli powiedziałbym, że dwie dziewczyny siedzące nieopodal nas były ładne, skłamałbym. Były śliczne! Obie miały długie, brązowe włosy. Jedna jasne o bardzo przyjemnym dla oka odcieniu, druga ciemne. Ta, która zadała pytanie, patrzyła na nas ciepło, a jej delikatny, uroczy uśmiech wzbudzał sympatię. Natomiast druga miała mocny makijaż. Wyglądała na dziewczynę chłodną i o silnym charakterze.
— Tak... — przytaknął niepewnie Hyunwoo. — Też śniłaś o tym ataku w lesie?
— Drugi raz śni mi się ta bida. — Zrobiła usta w podkówkę. — Usłyszałam jak o niej rozmawiacie i wydało mi się to dziwnie znajome.
— Rozumiem. I wiem też, że było to co najmniej nieprzyjemne doświadczenie.
— I to potwornie nieprzyjemne. — Chwilę jeszcze nad tym myślała, ale szybko dodała: — Ja jestem Eunji a to jest Jiyeon. — Uśmiechnęła się tak uroczo, że nasz kochany Gyu nie mógł oderwać od niej wzroku. Kompletnie odleciał, co nie było w jego stylu. Chyba serduszko zaczęło bić szybciej...
Również się przedstawiliśmy i zaprosiliśmy te dwie ślicznotki do naszego stolika. Pogawędka kleiła się, były zabawne i rozmowne. Chyba nawiązaliśmy z nimi niezłą nić porozumienia, bo zaprosiliśmy je na wspólną wycieczkę po Ottawie.
Zabraliśmy się w trzy samochody. Pojechaliśmy moim Camaro, Mazdą Raviego i Mustangiem Hoyi. Dziewczyny też miały swoje auto, ale bez problemu zmieściły się w jednym z naszych, przez brak nienormalnej ilości bagaży. Czasem byliśmy gorsi niż baby…
No a kto zagadywał Eunji i Jiyeon na śmierć w drodze do Kanału Rideau? Oczywiście nie kto inny, jak Jackson. Chciał tyle o nich wiedzieć, że musiałem go nieraz dźgnąć łokciem by trochę przyhamował.
Ale dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że mieszkają w Stanach od urodzenia i przyjechały na ponad dwa tygodnie do Ottawy na wakacje. Jiyeon była projektantką mody a Eunji architektem. To ona chciała zameldować się w tym hotelu. Jego wygląd, klimat i styl, w jakim został zbudowany, kompletnie ją urzekły. Jiyeon to nie przeszkadzało, lubiła odpocząć od zgiełku miasta i wkurzających ludzi. Była osobą, która szybko się denerwowała i potrafiła pokazać, że lepiej z nią nie zadzierać i nie kłócić się, bo o wygranej z nią w walce mogłeś jedynie pomarzyć.
O kurde.
To dokładnie jak ja...
Dojechaliśmy na miejsce, zostawiliśmy samochody na parkingu i ruszyliśmy gładkim chodnikiem wzdłuż lśniącej w słońcu wody. Było tutaj bardzo przyjemnie i jako, że nigdzie nam się nie spieszyło, szliśmy powolnym krokiem. Eunji rozmawiała z Hoyą i Gyu, a Mark z Jacksonem zaśmiewali się z czegoś w towarzystwie Raviego. Natomiast Hyunwoo spokojnie dyskutował z Binnim, podczas gdy ja przechadzałem się blisko wody wraz z Jiyeon.
— A ty jak spałaś? — Spojrzałem na nią.
— Wiesz, pobudka w środku nocy przez Eunnie nieco zakłóciła mój sen, ale generalnie dobrze. — Uśmiechnęła się. — A ty?
— U nas nic się nie działo, więc w porządku. Nie rozumiem tylko jednego...
— Tak? — Przyjrzała mi się wyraźnie zaciekawiona.
— Czemu śnili o tym samym. Kumasz, o co w tym chodzi?
— Człowieku, ja tylko rysuję ubranka a potem je szyję, więc w takich sprawach, to ci nie pomogę. — Uniosła dłonie w geście kapitulacji.
— To pozostaje nam o tym zapomnieć.
— Popieram. Lepiej nie grzebać w czymś, czego i tak nie pojmiesz. Niby to może być tylko zbieg okoliczności, a z drugiej strony może być to coś, hmm... Nadnaturalnego? — Popatrzyła z lekkim grymasem. Nie widziałem jej wyrazu oczu przez przeciwsłoneczne okulary, ale wydawało mi się, że nie wierzyła w świat niematerialny.
— Masz na myśli duchy?
— Wierzysz w nie? Nie wyglądasz mi na takiego.
— Coś ty! A gdzie tam. — Machnąłem ręką.
— Poważnie? — Stanęła i zdjęła okulary. Bez skrępowania zrobiła to również z moimi, a ja poczułem, że jak ten ostatni idiota, lekko się rumienię.
— A co? — Starałem się mimo wszystko zachować pewność siebie, bo nie wiedziałem, do czego zmierzała.
— Bo chciałam widzieć, czy mówisz prawdę. — Przeczesała rozwiane przez lekki wiatr włosy. — Dlaczego nie wierzyć w coś, czego nie widać, jeżeli można to wyczuć?
Nie powiem, troszkę mnie zatkało. Zagapiłem się na nią, w jej oczy i czekałem aż kontynuuje.
— Teraz możesz mieć mnie za wariatkę, ale nigdy specjalnie nie przejmowałam się opiniami innych ludzi. — Uśmiechnęła się z lekką drwiną. Zapewne pomyślała o tych wszystkich frajerach, którzy jej nie wierzyli. — Nawet jeżeli w coś nie wierzysz, wcale nie oznacza, że tego czegoś nie ma. Każdego choć raz w życiu spotyka coś, czego nie jest w stanie wyjaśnić.
— To prawda. — Skinąłem powoli głową. Podobało mi się, jaka była otwarta na takie rzeczy.
— Każde miejsce ma duszę. — Zrobiła krótką pauzę. — Dosłownie.
— Sugerujesz, że nasz...
— Przecież ty w to nie wierzysz. — Zaśmiała się krótko i odeszła, rzucając mi jeszcze moje okulary.
O kurde! Niezła jest!
A ja jestem debil. Cholera, jak to odwrócić?
Ale zaraz, zaraz… nagle coś mnie tknęło.
— Jiyeon! — Podbiegłem do niej.
— Chcesz gofra? Namierzyłam właśnie budkę z nimi. — Pokazała mi ją palcem.
— Może za chwilę, cwaniaro. Sprawdzałaś mnie? Specjalnie udawałaś, że w to nie wierzysz, prawda?
— Proszę, proszę, ale bystrzacha. — Uniosła kącik ust.
— Dobra jesteś. — Złożyłem ręce na piersi. — Na tyle dobra, żeby zauważyć, że nie ty jedna w to wierzysz, tak?
— Ja tego nie widzę. Ja to czuję, przystojniaku. — Puknęła mnie delikatnie palcem w nos
i ruszyła w stronę budki z goframi.
Stałem jeszcze dłuższą chwilę w miejscu i patrzyłem za nią.
Dopiero, gdy do mnie pomachała, podbiegłem do niej i kupiłem jej i sobie gofra, i wraz
z pozostałymi poszliśmy dalej, aby zobaczyć dwa okazałe wznoszące się piękne zamki po obu stronach kanału Rideau. Robiły niesamowite wrażenie, a świadomość, że ten kanał miał aż 202km długości imponowała każdemu z nas.
Spędziliśmy dzisiaj świetnie czas całą ekipą. Przyjrzeliśmy się obu zamkom i nawet po pojechaniu później na obiad, następnie do galerii handlowej i potem do hotelu, nie potrafię stwierdzić, który podobał mi się bardziej. Byłem pewny, że dzisiejszy spacer oraz te wspaniałe budowle przy kanale, zapamiętam na długo, bo tak zdrowo już dawno nie odpoczywałem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz