MONSTA X - Wiosenne porządki

  Z przyjemnością przedstawiam swoje nowe opowiadanie. Tym razem jest to one-shot z chłopakami z Monsta ヽ(・∀・)ノ
  Grupa ma kilka dni wolnego od pracy, ale pytanie brzmi, jak spędzi pierwszy luźny wieczór ich zespołowa mama - Kihyun? Co go czeka? Z czym będzie musiał się zmierzyć?...
  
   Podśpiewując jedną z naszych nowszych piosenek, patrzyłem przez okno i zmywałem naczynia. Podobało mi się, że niebo pozbawione jakichkolwiek chmur, było zupełnie czarne jak węgiel i gdzieniegdzie upstrzone lśniącymi jasnym światłem gwiazdami. Przyjemnie się na nie patrzyło, mając świadomość, że następny dzień będzie piękny i słoneczny. Niedawno rozpoczęła się wiosna, a jej pierwsze dni faktycznie przywodziły na myśl rozkwitającą, wolną od lodowatego zimna porę roku.
   Dostrzegłem Księżyc, który zapowiadał nadchodzącą pełnię. Spojrzałem od razu na termometr. Nie pokazywał już od dłuższego czasu ujemnych temperatur, więc miałem szczerą nadzieję, że najgorsze mieliśmy już za sobą. Niby nic, tylko lepsza pogoda, ale człowiek stawał się jakiś szczęśliwszy i bardziej pozytywny, a nie wiecznie zmęczony, zmulony czy pozbawiony wszelkiej chęci do życia.
   Mieliśmy teraz jakieś trzy, cztery dni wolnego, więc postanowiłem wykorzystać je na odpoczynek, to oczywiste, ale również na wiosenne, gruntowne porządki. Wiedziałem, że mamy sporo niepotrzebnych rzeczy czy choćby ubrań do wywalenia, dlatego wolałem, żebyśmy zajęli się tym, kiedy jesteśmy wyspani, a nie wykończeni po wielu godzinach wyczerpującej umysł i ciało pracy.
   Problem był jeden, jednak bardzo poważny. Musiałem zagonić tę zgraję darmozjadów do roboty, a to była zdecydowanie jedna z najtrudniejszych rzeczy, z jaką przyszło mi się mierzyć w całym moim życiu. Banda wiecznie rozweselonych leniwców nawet przez chwilę by nie pomyślała o tym, aby zrobić coś w domu.
     Westchnąłem.
   Wytarłem dłonie w ręcznik po skończonym myciu i wtedy poczułem dziwny atakujący mój kręgosłup dreszcz. Bardzo przenikliwy i wyraźny, tak bardzo, że cały aż się wzdrygnąłem. Odruchowo rozejrzałem się naokoło, ale wszystko było na swoim miejscu i nic niepokojącego się nie stało. Aczkolwiek, gdzieś głęboko przeczuwałem, iż ewidentnie coś nie gra, coś na pewno jest na rzeczy. A może… dopiero będzie? Może to swego rodzaju ostrzeżenie przed nadchodzącymi nieprzyjemnościami, które mogły mnie spotkać? Boże, wierzyć, że to jakieś przeczucie czy nie? Mogło mi się coś wydawać, mogłem przesadzić z tak pesymistycznym myśleniem, a jednak… Podświadomość wysłała mi sygnał ostrzegawczy, byłem o tym święcie przekonany, choć starałem się tym już nie przejmować i wyprzeć z mojego umysłu. Wszystko gra, wszystko jest jak należy. Nic się nie dzieje i nic złego się nie stanie. Nie mam powodów do zmartwień.
   Chyba…
— Kihyuuuun. — Usłyszałem lament Jooheona zwiększający swoją głośność z każdym kolejnym krokiem. Stanął w końcu obok mnie z podkówką na twarzy i niemal nie mogłem dostrzec jego oczu. Patrzyłem na niego wyczekująco z uniesionymi brwiami. — Potrzebuję pomocy.
— W jakiej sprawie?
— Widziałeś moją niebieską czapkę z daszkiem? — spytał, pociągając nosem.
— Tę z białym daszkiem?
— Nieee.
— Tę w paski?
— Też nie. — Pokręcił głową.
— Z permanentnie wiszącą metką?
— Nie.
— W paski, z białym daszkiem z metką? — zapytałem, tracąc powoli cierpliwość.
— Nie, Kihyun. — Znów pokręcił głową z nieschodzącą podkówką. — Z gwiazdką z boku.
— I ja miałem to wiedzieć?
— Przecież mam tylko pięć niebieskich. — Otworzył szerzej oczy patrząc na mnie tak, jakby to była oczywista oczywistość i od razu bez problemu powinienem wiedzieć, o którą mu chodzi.
— Nie mogłeś od razu powiedzieć? — Zmęczony, przetarłem się dłonią po twarzy.
— Myślałem, że się domyślisz, że to moja ulubiona i w jej sprawie proszę cię o pomoc. Tym bardziej, że jedną z nich mam na głowie. — Wskazał na nią palcem.
   Spojrzałem. Biały daszek.
— O rany, przecież nie mogę o wszystkim pamiętać. — Patrzyłem na niego z politowaniem, jak na małe dziecko, którym właściwie mentalnie wciąż był. — W każdym razie, nie brnijmy w to już. — Uniosłem rękę, gdy chciał jeszcze coś wtrącić. — Zgubiłeś ją, tak?
— No… Nie, że zgubiłem, ale nie wiem, gdzie ją położyłem… — Zacisnął usta w wąską kreskę, spoglądając na podłogę.
— Czyli zgubiłeś. — Stwierdziłem bez ogródek. — Przekop się przez ten swój monumentalny stos, to może w końcu ją znajdziesz. — Po chwili namysłu dodałem: — Choć obstawiam, że prędzej dokopiesz się do wnętrza ziemi. Ten scenariusz jest paradoksalnie bardziej prawdopodobny.
— Ale pomógłbyś mi? — Przestępował z nogi na nogę, wyraźnie chcąc już żebym z nim poszedł. — Proszę, Kihyuuun. — Potrząsał mnie za ramię, marudząc: — Pomóż proszę. Ja już od godziny szukam i znaleźć nie mogę.
— To więcej ich kupuj, geniuszu. Nie długo będziemy w nich pływać w tym domu.
— Proszę, mamo…
   I nie było nie. Nie mogłem teraz wziąć, odmówić i odesłać go z kwitkiem. Jak Jooheon się do ciebie przyklei, będąc w potrzebie, to nie ma zmiłuj. Będzie się trzymał jak rzep, magnes czy cholera wie, co jeszcze. Musiałem mu pomóc, żeby mieć święty spokój.
   Westchnąłem i niechętnie ruszyłem na poszukiwania zaginionej czapki.
   Wszedłem do pokoju, w którym spaliśmy i usiadłem na jego łóżku. Zadarłem głowę i pierwsza rzecz o jakiej wtedy pomyślałem, to że jest tutaj potwornie nisko i zastanawiałem się też, kiedy przestał liczyć uderzenia głową w moje górne wyrko. Pamiętam, że jednej nocy przyprawił mnie o zawał, gdy z hukiem rąbnął w deski budząc się z jakiegoś koszmaru i od razu potem tracąc przytomność przez siłę z jaką przydzwonił. Wszystkich postawił na równe nogi, ale to ja pierwszy parsknąłem śmiechem, gdy wyobraziłem sobie tę scenę. To były dosłownie sekundy… Nie mogłem się teraz nie uśmiechnąć na wspomnienie tamtego wydarzenia.
   Szalenie imponująca liczba czapek ukazała się moim oczom. Ja pierniczę… Niby się już trochę znamy, ale ta jego pasja chyba zawsze będzie wprawiać mnie w choć lekkie skonfundowanie.
   Nachyliłem się do nich, szukając tej z gwiazdką, gdy nagle poczułem delikatne pukanie w plecy.
— No? — rzuciłem, nawet się nie odwracając.
— Mamy młody wieczór — zaczął podejrzanie słodkim głosem Minhyuk.
— Tak, a ja go marnuję na pierdoły. Mów dalej. — Dostrzegłem kolejne kilkanaście czapek…
— I jak mógłbyś się domyślić, wspaniale jest spędzić taki miły wieczorek wcinając coś słodkiego na ciepło po ciężkim tygodniu pracy. — Zrobił pauzę, żebym mógł przetrawić jego słowa i z nutką radości w głosie, kontynuował. — Dlatego tak sobie pomyślałem, że skoro byliśmy dzisiaj na obfitych zakupach i nabyliśmy to i owo, w tym ciasto w proszku, to czy nie zechciałbyś uszczęśliwić swojej rodzinki i nam je upiec? Też na tym skorzystasz. — Nie wiem czemu, ale podejrzewałem, że w tym momencie zatrzepotał rzęsami z szerokim, promiennym uśmiechem.
   Już po raz któryś tego dnia, westchnąłem ciężko.
— Proooszę, Kihyunie, tak mi się chce, że aż mnie skręca. — Usłyszałem za plecami niecierpliwy głos męczennika.
— No dobra — zgodziłem się po chwili, a ten pod wpływem wypełniającej go radości, głośno pisnął i mocno mnie przytulił.
— Dziękuję, mamo!
   Wyprostowałem się i zobaczyłem, jak przeszczęśliwy pokicał do pokoju obok.
   Pokręciłem głową, ale nie mogłem się teraz z tego wykręcić. Chcąc, nie chcąc, musiałem wziąć się za to ciasto. Gdybym z jakichś powodów dzisiaj go nie upiekł, wiem, czym mogłoby się skończyć niespełnienie prośby Minhyuka… Jego płaczem, żaleniem się, wyrzutami i potężnym fochem. Byłby naprawdę bardzo smutny. Już kiedyś miała miejsce tego typu sytuacja, więc wolałem nie przeżywać gorzkiego deja vu.
— Znalazłeś? — Jooheon wyrósł nagle przede mną z oczami błyszczącymi najszczerszą nadzieją.
— Nie ma jej tutaj. Na pewno nie pamiętasz, gdzie ją położyłeś? — zapytałem spokojnie, ale wtem usłyszałem czyjś kaszel. Brzydki, mokry kaszel.
   Odwróciłem głowę w stronę skąd dobiegał i zauważyłem zawiniętego w solidny kokon Hyungwona. Podszedłem do niego, stanąłem na dolnym łóżku i oparłem się o drewnianą barierkę tego górnego, wychylając się do kolegi.
— Dobrze się czujesz? — Naprawdę zmartwiły mnie jego czerwony nos, mętny wzrok i temperatura, gdy dotknąłem czoła i policzka.
— Właśnie nie za bardzo. — Spojrzał na mnie, zatkał usta i znowu zakaszlał.
— Ale żeś się zaprawił. — Pokręciłem głową, przymykając zaraz oczy, gdy kolejny raz zachyrlał.
— Wiesz, wiosna to podły, wyrafinowany drań. — Pogroził mizerną piąstką do nikogo konkretnego. — Jest jak bank. Tu ci obiecuje dobro i przyjemności, a potem, gdy już zaufasz i dasz się nabrać, to kończysz z ręką w nocniku. Nie wiesz, jak z tego wybrnąć, jak poradzić sobie z tym nieznośnym problemem, w jaki sposób przeżyć i wręcz w najgorszym razie, jak wiązać koniec z końcem. Jesteś uziemiony, zawieszony w czasie i przestrzeni. Zastanawiasz się, po co ci to było? Dlaczego dałeś się tak oszukać? Co wtedy tobą kierowało? Czy twoje zdrowie, całe życie, szczęście były tego warte?
— Czyli za cienko się ubrałeś i cię przewiało? — Podsumowałem jego wywód unosząc pytająco brew.
— Dokładnie. — Wskazał na mnie palcem z powagą, znowu zaniósł się kaszlem i przytulił do siebie uroczą maskotkę żabki. — Czuję, że umieram. To straszne… — Zapatrzył się w przestrzeń bardzo głęboko zamyślony.
— Zrobię ci herbaty z sokiem, zażyjesz, co trzeba i weźmiesz syropu. Trzeba cię wyciągnąć z tego łóżka boleści. — Zszedłem na podłogę i już właśnie miałem wyjść z pokoju, gdy nagle zatrzymał mnie Jooheon ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
— Myślę, że może by gdzieś w salonie.
— To jej tam poszukaj. — Uśmiechnąłem się, poklepałem go, odwróciłem do drzwi i… I cholera zrobiłem może pół kroku, bo pociągnął mnie za ramię!
— Ale nie dam rady sam! — Załkał przestraszony wizją samotnych poszukiwań, zapewne w jego wyobraźni mogących zakończyć się z fatalnym fiaskiem. — Tam są ludzie, bałagan, dużo zakamarków i w ogóle. Potrzebuję cię.
— Czekaj… Co? — Spojrzałem na niego, czując jak się we mnie gotuje. — Bałagan? Przecież dopiero tam sprzątałem!
— A bo I.M z Wonho w coś grali, potem bawili w jakiś pokaz mody, nie wiem, nie pytaj, pojęcia nie mam o co szło. Oglądali też chyba film i trochę nakruszyli.
   Powieka mi drgnęła.
— Ale ja nic nie zrobiłem. — Uniósł ręce w obronnym geście. — To oni nabałaganili.
— Szlag mnie zaraz na miejscu trafi! — Odwróciłem się na pięcie i ciężkim krokiem wszedłem do salonu. — Co wyście tu licha…?!
— Kihyunie! Mam jakieś dreszcze! To chyba gorączka! — krzyczał bezradny Hyungwon.
— Zaraz do ciebie przyjdę! — odkrzyknąłem i zwróciłem się do sprawców grających teraz beztrosko w Scrabble. Wszędzie walały się ubrania, opakowania po chrupkach, żelkach oraz okruchy, pudełka po grach i filmach… Jak dwóch ludzi mogło w niedługim czasie narobić takiego syfu?! — Co to ma być?! Po to sprzątam, odkurzam, żeby zaraz było jak na wysypisku śmieci? I po cholerę wam te balony?
— Są wypełnione helem. Śpiewaliśmy sobie — odparł rozweselony Wonho tryskając znakomitym samopoczuciem. Wcinał chipsy niemiłosiernie nimi krusząc na dywan…
— Ok, nieważne. — Wziąłem kilka głębszych oddechów i spokojnie poprosiłem: — Czy możecie doprowadzić ten pokój do stanu sprzed apokalipsy? Byłbym bardzo wdzięczny, bo nie mam na to czasu. Muszę zająć się Hyungwonem. — Schyliłem się po dwie puszki po Pepsi i położyłem je na stole obok chłopaków. — Jakieś choróbsko go rozkłada i… — Wyprostowałem się jak struna. — Minhyuk! Nie skacz na kanapie! Złaź natychmiast!
— Ale…
— Już! Na dół. Rąbniesz głową w sufit i sąsiadów przestraszysz. Siadaj na tyłku.
   Mamrocząc coś pod nosem, usiadł niezadowolony i wziął sobie jakieś czasopismo ze stolika.
— Się nie potrafisz bawić — mruknął.
— A ty byś po lód nie doszedł, bo tak by ci w oczach pociemniało, gdybyś przydzwonił — odciąłem się i widziałem, że na szczęście zrozumiał i że to ja mam rację. Nie strzelał już focha.
— Musimy teraz to zbierać? — I.M skrzywiony rozglądał się po zasyfionym salonie. Siłą woli powstrzymywałem się, żeby nie zacząć sprzątać.
— Nabałaganiliście, to teraz weźcie za to odpowiedzialność. Daję wam półgodziny. — Wskazałem na nich palcem. — Muszę zrobić herbatę i…
— Czapka! — Podskoczyłem, gdy Jooheon niespodziewanie krzyknął mi do ucha.
— Czy to poważnie jest aż tak paląca sprawa? — spytałem niecierpliwie.
— Tak, potrzebuję jej na już.
— A nie na jutro przypadkiem?
— Chcę ją przeprać, bo dawno jej nie nosiłem i chyba miała jakąś plamkę na daszku. — Zamrugał kilka razy, patrząc mi w oczy. Czekał na moją reakcję, ale ja nie reagowałem. — No, Kihyunie, proooszę. — Znów przykleił mi się do ramienia, nie przestając marudzić.
— Dobrze, ale musisz poczekać. Hyungwon nam schodzi medycznie.
   Dostrzegłem w jego oczach zrozumienie. Pokiwał głową, odkleił się i poczłapał zobaczyć, jak czuje się nasz drogi przyjaciel.
   Ja natomiast pokazałem Wonho i I.M’owi, że mam ich na oku i ruszyłem do kuchni.
   Idąc przez przedpokój, przystanąłem na chwilę. Niuchałem, zastanawiając się, skąd dobiega dziwny, podejrzany zapach. Co to było? Pociągnąłem porządnie nosem i aż się zachłysnąłem! Wpadłem jak bomba do kuchni.
— Shownu! Co ty robisz?! — Podbiegłem do kuchenki, przy której stał i próbował smażyć. 
— Chciałem kiełbaskę i zapomniałem o niej. — Tłumaczył się, podczas gdy ja wyłączyłem gaz pod patelnią, zająłem się nią i otworzyłem na oścież okno.
— Toć to jest węgiel! Nawet nie przypomina już kiełbaski. — Wskazałem na czarne… Coś. Spojrzałem na niego z dezaprobatą. — Ile czasu cię nie było, że doprowadziłeś ją do takiego stanu? — Potarłem czoło niedowierzając w jego wyczyn.
— JB dzwonił i… — Bawił się palcami, uciekając wzrokiem. — się zagadaliśmy.
— Oskarżę go za współudział w próbie puszczenia mojej kuchni z dymem, ale to ty dostaniesz większy wyrok. — Puknąłem go palcem w klatkę piersiową, jednocześnie wywalając dymiący wciąż węgiel.
— Przepraszam — powiedział wyraźnie skruszony. — Zgłodniałem trochę i tak jakoś samo wyszło.
— W porządku. — Na niego nie można było się długo gniewać. — Na szczęście nic się nie stało, ale musimy zostawić otwarte na jakiś czas, żeby się wywietrzyło. — Pomachałem ręką przed nosem, marszcząc się od tego nieprzyjemnego zapachu. — Usmażę ci ją, ale nie zbliżaj się już do kuchenki, dobrze?
— Dobrze. — Pokiwał głową i grzecznie usiadł przy stole, czekając.
   Wyjąłem z lodówki kiełbasę, masło klarowane, bo Shownu oczywiście „smażył” ją na zwykłym maśle i to jeszcze na najgorszej patelni jaką mieliśmy, którą mimo, że schowałem na koniec szafki, on jakimś cudem ją wygrzebał i stwierdził, że się nada. Ciężko mi czasem rozgryźć, jakimi ścieżkami podążał jego umysł…
   Wrzuciłem ją na niewielką, zieloniutką patelenkę i wtedy gwałtownie się wyprostowałem.
— Hyungwon! Boże, ten tam kona, a ja na śmierć o nim zapomniałem. — Wstawiłem wodę na herbatę, drapnąłem najpotrzebniejsze lekarstwa, łyżeczkę i butelkę syropu na kaszel, po czym potruchtałem do naszej umęczonej duszy.
— O, Kihyunie. — Uniósł kąciki ust się na mój widok. — A ja już światełko widziałem w tunelu.
— To zrób w tył zwrot i wróć do nas. — Stanąłem na dolnym łóżku. Podałem mu wszystko i kazałem przy sobie zażyć. Patrzyłem, jak powoli, wcale się nie spiesząc, bierze, co trzeba prawie oblewając się syropem, gdy dostał nagłego ataku kaszlu. Powiedziałem, żeby uważał i niemal spadłem na podłogę.
— Kiełbasa! — Wystrzeliłem jak z procy, gnając do kuchni. Im bliżej kuchenki byłem, tym wyższe dźwięki z siebie wydawałem, ale na całe szczęście zdążyłem w samą porę. Obróciłem ją, patrząc na Shownu. Siedział tam sobie smarując kromkę chleba masełkiem, kompletnie niczym się nie przejmując. Spojrzał na mnie, wolno mrugnął, uśmiechnął się lekko i wrócił do przerwanej na chwilę czynności.
   Westchnąłem, skończyłem smażyć i podałem mu ją na talerzu. Podziękował rozpromieniając się na jej widok, a ja zalałem kubek z herbatą, rozmyślając, jak idą porządki w salonie. Ciekawiło mnie, jaki postęp zrobili i czy można już swobodnie chodzić, bo wcześniej podłoga była całkowicie zawalona szmatami i Bóg wie czym jeszcze…
   Wlałem uczciwą ilość syropu malinowego i ruszyłem do pokoju, uważając, żeby nie rozlać. Bezpiecznie dotarłem do Hyungwona. Kazałem mu usiąść, a gdy poprosił o słomkę, odmówiłem mu, bo nie chciało mi się znowu iść do kuchni. Miał wypić normalnie, na siedząco i uważać, żeby nie narobić plam na pościeli, piżamie i maskotkach.
   Rozejrzałem się, ale nie dostrzegłem maniaka czapek.
— Gdzie jest Jooheon? — zapytałem, siorbiącego głośno Hyungwona.
— Trochę pogadaliśmy, a chwilę temu wyszedł, żeby zagrać na Xboxie z chłopakami.
— Z kim mianowicie? — Patrzyłem na niego wzrokiem umęczonego seryjnego mordercy, który mimo wycieńczenia i tak znajdzie w sobie dość siły na kolejne zabójstwo.
— Z Minhyukiem.
— Całe ich zakichane szczęście. — Odetchnąłem. — Idę zobaczyć, jak sobie radzą, a ty wypij całą herbatę, później jeszcze zmierzę ci temperaturę. — Pokiwał szybko głową, a ja wychodząc z pokoju stanąłem tuż przed wejściem do salonu, słysząc dobiegające z niego wrzaski…
   Nasłuchiwałem dobre kilkanaście sekund. Co tam się działo? Tylko się wygłupiali czy na poważnie czegoś się wystraszyli? A może potrzebowali pomocy? Może działo się coś złego? Jezu… Aż mnie ciarki przeszły od tych najgorszych scenariuszy.

  Wiedziałem, że tylko stojąc tam jak kołek, niczego się nie dowiem i nic też nie wskóram, dlatego postanowiłem wejść do środka. Zdołałem otworzyć jedynie drzwi, gdy coś z głośnym, niemal dziewczęcym piskiem wpadło na mnie jak torpeda, omal nie przewracając na podłogę!
  To był Wonho. Krzyczał, pokazując na coś palcem.
— Potwór! Tam jest potwór!
   Jak łatwo można było się domyślić, żadnego potwora tam nie było, jednak ci co znajdowali się w salonie mieli zgoła inne zdanie na temat. Stali na kanapie struchlali ze strachu i wpatrywali się w tę żądną krwi bestię, aby mieć na oku każdy kolejny jej ruch. Musieli przecież wiedzieć, czy w miejscu, w którym się znajdowali są bezpieczni i na ile też będą mogli traktować kanapę jako swoją bazę obserwacyjną.
   Mlasnąłem i przewróciłem oczami.
— No co wy, poważnie?
   Żwawym krokiem zbliżyłem się do tego stwora i o dziwo nie zabił mnie ani nie skręcił mi karku.
   Ukucnąłem i westchnąłem.
— Przecież to tylko mały pająk. Wiem, że ten okaz jest wyjątkowo obleśny, ale żeby aż tak panikować? — Omiotłem wzrokiem całą czwórkę.
— On na mnie wlazł! Bożesz ty mój! — Wonho wzdrygnął się tak gwałtownie, jakby rozdeptał ślimaka na chodniku.
— Ale nie pozbawiłby cię życia. On się bardziej boi ciebie, niż ty jego, choć teraz już zaczynam wątpić we własne słowa. — Spojrzałem na wciąż nieruchomego pająka. Te dzikie wrzaski go sparaliżowały. Naprawdę takie miałem wrażenie, gdy na niego patrzyłem.
— Akurat! — krzyknął z przedpokoju. — Ja swoje wiem! Widziałem taki film o pająkach gigantach, co zionęły ogniem. — Kiwał szybko głową z przejęciem w oczach.
   Moją jedyną odpowiedzią na ten chory nonsens było… Klepnięcie się w czoło otwartą dłonią. Przejechałem nią po całej twarzy, zastanawiając się, czy mam się śmiać czy płakać.
   Co on za filmy ogląda?! Z nimi, to jak z dziećmi. Trzeba uważać, jakie rzeczy puszcza im się w telewizji, bo cholera chłoną jak gąbka, a nieodpowiednie treści mogą negatywnie się na nich później odbijać. Nasz kochany Wonho był teraz tego doskonałym przykładem.
— Muszę zapytać operatora, czy istnieje możliwość blokowania konkretnych kanałów. Albo lepiej, założę blokadę rodzicielską i nie dam wam hasła. — Wyrzuciłem pająka na balkon i zaraz zamknąłem drzwi. — Tylko powiedz mi, gdzie widziałeś ten wizjonerski hicior.
   Wonho patrzył na mnie przez dłuższy moment. Widziałem, że myślał, i to bardzo intensywnie. Zapewne kłócił się ze samym sobą. Analizował wszelkie za i przeciw. Musiał dokładnie przemyśleć swoją odpowiedź.
— Nie powiem ci, bo na pewno mi go zablokujesz — rzucił z urażeniem. Złożył ręce na piersi i wszedł do salonu. — A tam lecą dobre filmy.
— Na przykład? — Uniosłem brew.
— O rekinach widmo, o chupacabrach, o rekinach-robotach, o wielkiej stopie, o rekinach w tornadzie, o zmutowanych gadach, o oryginalnych hybrydach, o rekinach w kosmosie… — Wyliczał na palcach, a ja musiałem natychmiast zatrzymać tę niebezpiecznie przyspieszającą karuzelę absurdu!
— Stop! — Gestem ręki, kazałem mu przestać. — Nie chcę tego słuchać. — Człowiek jakoś tak się dziwnie czuje, gdy słyszy o takich kompletnych niedorzecznościach… — A ty przestań oglądać te chore filmy. Szkodzą ci. Zaczynam się o ciebie martwić. — W tle usłyszałem parsknięcie Minhyuka.
— Fajne są — odparł ze świętym oburzeniem i wielką pewnością siebie.
— Lepiej dla ciebie, byś zaczął oglądać coś innego.
— Się nie znasz i mi zazdrościsz. — Usiadł na fotelu, a ja powiodłem za nim wzrokiem.
— Czego? — zapytałem.
— Oryginalnego, wysmakowanego gustu.
   Wpatrywałem się w niego przez kilka dobrych sekund, co chwilę mrugając z niedowierzaniem. Przestałem w pewnym momencie mrugać, czując jak zaraz nie wytrzymam…
   No i nie udało mi się powstrzymać.
   Wybuchnąłem głośnym śmiechem, kręcąc głową.
— Oj, Wonho. — Śmiałem się w najlepsze, podczas gdy on zgromił mnie wzrokiem. Aż mi łezka poszła.
— Kihyunie… — Usłyszałem żałosny głos przygnębionej duszy. — Nie ma jej tutaj — powiedział Jooheon ze smutkiem.
— A ten dalej z tą czapką.— Ręce mi opadły. — Może po prostu załóż inną? — Zaproponowałem.
— Niee, bo już ubrania sobie pod nią dopasowałem, a tylko jej brakuje mi teraz do kompletu — marudził Jooheon.
— Było se najpierw czapkę znaleźć, a potem dobierać ciuchy.
— Ale pomożesz, prawda? — spytał z drżącą dolną wargą z oczami przepełnionymi najczystszą nadzieją.
— Krzyż pański mam z tobą — powiedziałem z powagą na twarzy, a ten zaraz się rozpromienił i szeroko uśmiechnął. Przytulił mnie i poczłapał zadowolony w stronę wyjścia z salonu.
— Jakiś worek by się przydał na te śmieci — stwierdził po chwili I.M. Rozglądał się po pokoju czochrając się po głowie.
— To weźcie sobie z kuchni. — Kątem oka patrzyłem na czającego się do skoku na kanapie Minhyuka.
— A gdzie są? — spytał raper.
— W szafce.
— W której?
— W dolnym rzędzie. — Gestem pokazałem Minhyukowi, by siadał na tyłku mówiąc jednocześnie bezgłośne: „Złaź”.
— Z której strony?
— Pod zlewem — jęknąłem. Przecież u licha powinien już to wiedzieć.
— A zmiotka i szufelka? — dopytywał dalej I.M.
— Też. — Potarłem zmęczone oczy.
— A ścierka?
— Szmatka? No na zlewie, a gdzie miałaby być? — odparłem, unosząc ręce do góry.
— Podłogę też by się przydało umyć. — Rozejrzał się ze zmarszczonym czołem, a Wonho
z Minhyukiem z powagą mu przytaknęli.
— Płyn do mycia podłóg też jest pod zlewem — powiedziałem, czując, że tracę już cierpliwość.
— A miska? — spytał, w ogóle nie zauważając, że zaczynam kipieć ze złości!
— Dywan chyba też by można poodkurzać — zauważył Minhyuk.
— Gdzie jest odkurzacz? — zapytali chórkiem Wonho i I.M.
— Radźcie sobie sami! — krzyknąłem grubym głosem, błyskawicznie stamtąd wychodząc.
— Ale… — jęknęli.
— Radźcie sobie sami! — Trzasnąłem drzwiami.
   Ciężko tupiąc, wszedłem do pokoju, w którym czekał na mnie Jooheon i usiadłem dysząc tak, jakbym przebiegł maraton.
   Hyungwon obserwował mnie z górnego łóżka w milczeniu. Ponad deską, widziałem tylko jego oczy i oczy jego pluszowej żabki. Nic nie mówił. Doskonale wiedział, że iskra już poszła, że wystarczyłoby tylko jedno słowo, żeby buchnął potężny ogień. Zdawał sobie z tego sprawę, iż lepiej dla niego, aby teraz w ogóle się do mnie nie odzywał…
   Po dobrych dwóch, trzech minutach, Jooheon ostrożnie do mnie podszedł. Nachylił się, by móc spojrzeć mi w twarz. Chyba stwierdził, że najgorsze już minęło, bo usiadł obok. Kilka razy, w zupełnej ciszy, przysunął się do mnie i przytulił się, kładąc głowę na ramieniu.
— Wiesz, co Kihyunie?
— No? — odetchnąłem głęboko kilka razy.
— Znalazłem ją. Była na biurku. Zostawiłem ją w takim miejscu, żeby rano nie musieć jej szukać. Zabawne, co nie?
— Jak cholera — odparłem matowym głosem wpatrzony w przestrzeń.
— Coś się stało? — Shownu zdziwiony usiadł po drugiej stronie. — Niewyraźny jakiś jesteś.
— Ciężki dzień — westchnąłem spokojniejszy, patrząc, jak Hyungwon dalej po prostu paczy i co pewien czas mruga. — Mam nadzieję, że zlew jest pusty? — Spojrzałem na Shownu, szczerze jednak wątpiąc w te złudne nadzieje.
— Pozmywałem po sobie, wysuszyłem naczynia i pochowałem je do szafek — powiedział z tak wielką dumą i szerokim uśmiechem na twarzy, jakby co najmniej ułożył nam nowiutką choreografię, albo mówił o zrobieniu czegoś doprawdy niemożliwego.
— Brawo, naprawdę jestem pod wrażeniem. Sprawiłeś, że znów zacząłem wierzyć w ludzi. — Mówiłem poważnie! Myślałem, że już nic nie są w stanie zrobić sami. Poklepałem go, odwzajemniając uśmiech, będąc w znacznie lepszym humorze. — Cieszę się też, że znalazłeś swoją czapkę. — Odwróciłem się do przyklejonego wciąż do mnie Jooheona.
— Całkiem szybko i sprawnie mi to poszło, muszę przyznać. — Kiwał głową z poważną miną.
— Weź mnie nie osłabiaj. — Nie mogłem się mimo wszystko nie roześmiać.
   We czwórkę zaczęliśmy rozmawiać. Na różne tematy, jak zwyczajni przyjaciele. Bez nerwów, wkurzania się i irytowania. Byłem już w pełni zrelaksowany dzięki nim i nie myślałem nawet o tym, jak padnięty już jestem przez ten szalony, pełen wrażeń wieczór…
   Po niecałej godzinie przyszli pozostali. Wyraźnie skruszeni, z nietęgimi minami.
— Jest czyściutko — zaczął Wonho, bawiąc się palcami.
— Właśnie, wszystko posprzątaliśmy — dodał I.M.
— Przepraszamy, że tak cię zdenerwowaliśmy — powiedział Minhyuk.
— To nic, już mi przeszło. Ważne, że ogarnęliście ten syf i zauważyliście swoje błędy. Ja się nie gniewam. — Uśmiechnąłem się do nich, a im wyraźnie ulżyło.
— To… — odezwał się po chwili niepewnie Minhyuk. — Upiekłbyś ciasto, plis? — Wyszczerzył się z błyszczącym oczami.
— A ja mógłbym prosić o mleko z miodem? — spytał Hyungwon.
— Czym mam przeprać tę czapkę? — Pokazał mi ją Jooheon.
   Jak się uśmiechałem, to tak już mi zostało. Drgnęła mi powieka i czułem, jak zaciskam mocno pięści u obu dłoni, myśląc tylko od czego mam zacząć… 
   Żeby nie było… Naprawdę kochałem ten zespół, ale przychodziły takie dni, jak ten, kiedy wolałbym wynieść się do sąsiadów i mieć od nich święty spokój. Jednak zdawałem sobie sprawę, że gdybym wrócił, bardzo żałowałbym pozostawienia ich samych sobie…

0 komentarze:

Prześlij komentarz