*Woohyun*
- Jongie! Jesteś tutaj?! –
Chodziłem po jego pokoju jak ten głupi, myśląc, że gdzieś go tutaj znajdę.
Może
on wiedział, gdzie posiałem ładowarkę do telefonu.
- Jestem w salonie! – Fajnie, że
tamtędy przechodziłem i jakimś dziwnym trafem jego tam nie zauważyłem… Jestem
chyba dzisiaj jakiś zakręcony.
- Ej, Lemon Candy*, wiesz, gdzie
jest moja ładowarka? – pomachałem telefonem przed jego nosem.
- Twoja? Taka biała? – spojrzał
na telefon i na mnie – nie mam pojęcia. Znowu ją zgubiłeś? Może
powinieneś
kupić sobie zapasową? – rzucił okiem na książkę, którą właśnie kończył – A nie…
to bez sensu. Tę też byś zgubił – wzruszył ramionami i wrócił do lektury.
Co za małpa! Jak chciał, to potrafił być złośliwy albo cwany. Tyle, że
tym razem wybrał sobie niewłaściwy moment na bycie małpiszonem…
- Może byś mi pomógł, co? Zaraz
telefon mi padnie, a Gyu się odgrażał, że będzie dzwonić.
- Po co?
- Bo załatwia nam wejście na
kręgle i jak dobrze pójdzie, i będą miejsca, to jeszcze dzisiaj pójdziemy się
rozerwać przed comebackiem.
- Kręgle, mówisz? – oderwał w
końcu wzrok od książki patrząc w bok zamyślony – to nie taki głupi pomysł. Ale
gdzie są pozostali? – rozejrzał się po nadzwyczaj cichym mieszkaniu.
- Hoya i Dongwoo pojechali z nim,
a Yeoli z Myungsoo wybrali się na jakieś małe zakupy. Coś dzisiaj nieobecni
jesteśmy, Lemon Candy – pokręciłem głową z uśmiechem.
- Chyba tak. Coś mówili, ale ich
nie słuchałem. Ta książka wciąga jak bagno! – podniósł ją do góry.
Pochyliłem się, by przeczytać jej tytuł.
„Nigdy nie wiadomo”.
Nie znam, ale skoro Jongie mówi, że fajne, to może warto by było sobie
ją sprawdzić?
- Czyli przerzuciłeś się z
romansów i obyczajówek na mocniejsze klimaty? – wziąłem od niego tę książkę i z
ciekawości przeczytałem jej opis.
- Romanse? – skrzywił się.
- No wiesz… harlekiny i te sprawy
– podniosłem dwa razy brwi.
- Za kogo ty mnie masz? – z
grymasem na twarzy wstał, wyminął mnie i ruszył w stronę balkonu – muszę się
przewietrzyć, bo nie chcę dusić się w tych oparach absurdu – zarzucił czarną
grzywką.
Omal nie parsknąłem śmiechem, gdy to zrobił. Czy aby na pewno do niego
nie pasowały? A może akurat odnalazłby się w tych artystycznych dziełach
wyższych lotów?
Ale zaraz, zaraz… Moja ładowarka!
Podszedłem do niego, nim zdążył wejść na balkon i odwróciłem go w swoją
stronę.
- Masz takie samo wejście? –
pokazałem telefon - A może pomożesz mi małpiszonie poszukać tej mojej, co?
- Zaraz poszukamy, najpierw chcę skorzystać ze słoneczka.
- Jongie, paskudo wstrę…!
I wtedy to usłyszałem…
I zobaczyłem…
Ciemna, potężna sylwetka na naszym balkonie, a po chwili do naszych uszu
doszedł bardzo niepokojący dźwięk.
Silne uderzenie.
Łupnięcie w kamienną posadzkę balkonu, a zaraz po tym przeraźliwy huk
walnięcia w szyby i drzwi, które były teraz lekko przymknięte.
Rozdzierający hałas, tak przerażający, jak najgorszy koszmar.
Uczucie strachu, jakie dopadło mnie w tamtej chwili nie do końca było
paraliżujące. Zdążyłem w samą porę objąć Jongiego i najszybciej jak się da,
odwrócić się z nim i ochronić własnym ciałem. To wszystko działo się tak
szybko… Grzmotnięcie w balkon i krzyk przyjaciela przy akompaniamencie
brutalnie rozbijanego szkła.
Jego kawałki wpadły do salonu z takim impetem i prędkością, iż można
było pomyśleć o wybuchu bomby, którą ktoś nam podstawił. Bomba, która
doprowadziła do szalonego, szklanego i raniącego do krwi, deszczu ostro
zakończonych odłamków.
Czułem, jak gorąca ciecz spływa mi ze skroni na policzek. W tamtym
momencie jednak nie bardzo się tym przejąłem. Liczyło się, że uratowałem
Młodego.
Wtem usłyszałem cichy trzask. Kolejny i jeszcze jeden…
Ktoś powoli szedł po odłamkach szkła.
Obejrzałem się za siebie.
To był wysoki, szeroki w barach mężczyzna. Ubrany niemal całkowicie na
czarno. Jedynym białym akcentem w jego stroju, była koszula. Cera do opalonych
nie należała. Lśnił w słońcu, jak starannie wyczyszczona porcelana. Spoglądał
na nas zimnymi, bursztynowymi, kompletnie pozbawionymi wyrazu oczami. Włosy
miał kruczoczarne i postawione.
Doskonale wiedziałem kim był ten jegomość. Na pewno nie wpadł na miłą
pogawędkę przy herbatce.
Dopiero przekroczył próg drzwi balkonowych a właściwie to, co z nich
zostało.
Z ciężkim stęknięciem podniosłem się z podłogi i pomogłem wstać
Jongiemu. Obaj runęliśmy na ziemię przez atak tego potwora.
Migiem podbiegliśmy do drzwi wyjściowych. Po drodze na szczęście nie
zapomniałem drapnąć kluczy z szafki w przedpokoju. Przodem wypuściłem
roztrzęsionego, bladego Sungjonga.
Ta istota nie puściła się za nami biegiem. Jak
rasowy, pewny siebie seryjny morderca bawił się ze swoimi ofiarami w pełni
przekonany, że z jego podłej pułapki nie ma wyjścia. To sprawiało mu chorą,
niepojętą dla mnie przyjemność.
Wykorzystałem jednak ten odrażający fakt i piorunem zakluczyłem za sobą
drzwi. Wyjąłem komórkę:
- JB! Idę do ciebie z Jongim.
Mamy wampira na karku – w szaleńczym tempie pędziliśmy w dół schodów.
- Zrozumiałem – po tej krótkiej
odpowiedzi niemal równocześnie się rozłączyliśmy.
*Przezwisko, które Sungjongowi nadano w programie „Ranking King”
Wow, genialne :)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i weny życzę~ :D
Dziękuję bardzo ^^
UsuńNajlepsze 😘😍
OdpowiedzUsuńZapłon niesamowity z mojej strony na odpowiedź, ale bardzo Ci dziękuję <3
Usuń