To oczywiste, że baliśmy się jak cholera i najchętniej byśmy stąd spieprzali, ale nie mogliśmy zawieść Rapha i narażać kolejne niewinne osoby na niebezpieczeństwo. Szczególnie dotyczyło to dziewczyn, a tym naszym chyba już też było dosyć wrażeń…
— Jiyeon. — Usiadłem obok niej, patrząc na zabandażowane nadgarstki. — Nie lepiej by było dla was, żebyście wróciły do domu?
Aż się wyprostowała, otwierając szerzej oczy.
— Słucham? A wy?
— Duch gustuje w panienkach jak widzisz. — Wzruszyłem ramionami. — Nam nic nie grozi, ale musimy z nim coś zrobić.
— Ale nie chcemy was z tym zostawiać. — Wyraźnie się zdenerwowała. — Wiem, że jest was cała paczka, tylko, że my też możemy jakoś pomóc. — Patrzyła mi prosto w oczy. — Inaczej. My chcemy wam pomóc i pomożemy, dlatego nie pozbędziecie się nas. Tak, to jest idiotyczne z mojej strony, bo się narażam i takie tam, ale chcę wziąć w tym udział — powiedziała z pewnością siebie.
— A jeśli znowu cię zaatakuje?
— Coś znajdziemy na to straszydło. Nie dam mu się tak łatwo. Drugi raz mnie nie zaskoczy, niech nawet o tym nie myśli .— Napiła się kawy.
— Odważna jesteś. — Podparłem głowę na dłoni i patrzyłem na nią z nieskrywaną, szczerą sympatią.
— Jiyeon. — Usiadłem obok niej, patrząc na zabandażowane nadgarstki. — Nie lepiej by było dla was, żebyście wróciły do domu?
Aż się wyprostowała, otwierając szerzej oczy.
— Słucham? A wy?
— Duch gustuje w panienkach jak widzisz. — Wzruszyłem ramionami. — Nam nic nie grozi, ale musimy z nim coś zrobić.
— Ale nie chcemy was z tym zostawiać. — Wyraźnie się zdenerwowała. — Wiem, że jest was cała paczka, tylko, że my też możemy jakoś pomóc. — Patrzyła mi prosto w oczy. — Inaczej. My chcemy wam pomóc i pomożemy, dlatego nie pozbędziecie się nas. Tak, to jest idiotyczne z mojej strony, bo się narażam i takie tam, ale chcę wziąć w tym udział — powiedziała z pewnością siebie.
— A jeśli znowu cię zaatakuje?
— Coś znajdziemy na to straszydło. Nie dam mu się tak łatwo. Drugi raz mnie nie zaskoczy, niech nawet o tym nie myśli .— Napiła się kawy.
— Odważna jesteś. — Podparłem głowę na dłoni i patrzyłem na nią z nieskrywaną, szczerą sympatią.
— A może zwyczajnie głupia — zaśmiała się. — Ale nie wyjedziemy stąd, więc mnie już nie namawiaj.
— Jesteś stuprocentowo pewna? Nie wolałabyś wrócić do domu? — Specjalnie patrzyłem na opatrunki.
Chwilę zastanawiała się nad moimi pytaniami. Nie wiem, czy biła się z myślami, ale jeżeli jej pewność siebie gdzieś na chwilę uleciała, tak teraz wróciła do niej z podwójną siłą.
— Jedz i potem pogadamy o tym, kto, co robi.— Posłała mi zadziorny uśmiech i wróciła do śniadania.
— Tak jest. — Zasalutowałem jej, mając teraz znacznie lepszy humor niż parę minut temu.
Jakieś półgodziny później wróciliśmy do naszego pokoju. Tym razem siedzieliśmy w nim całą dziesiątką.
— Czas na zsumowanie faktów. — Klasnął w dłonie Hoya.
— Atak na Yeoni — zacząłem od razu.
— Nasze sny — powiedziała Eunji, patrząc na kiwającego głową Hyunwoo.
— Duch dziewczyny z recepcji. — Pstryknął palcami Jackson, a Mark zaraz po nim dodał:
— I te dwie uciekające stąd pierwszego dnia wakacji. Trochę tego jest. — Spojrzał na każdego z nas.
— I składa się w niezłą całość — zauważył Ravi. — Wszystko działo się tutaj jakoś w XIX wieku, jakiś gość z jakichś powodów porywał młode, bezbronne dziewczęta. Nawet, jeżeli któraś spróbowała uciec, dopadał ją i „zaprowadzał” z powrotem do hotelu. Po co to robił? Kim był? Czego od nich chciał?
— No właśnie. — Po chwili namysłu stwierdziłem: — Też wątpicie, że były to albo zwykłe zabójstwa albo gwałty?
— Jeżeli my mamy rozwiązać tę tajemnicę, to niewątpliwie mamy do czynienia z grubszą sprawą. — Hoya złożył ręce na piersi, a my zgodnie skinęliśmy głowami.
— Jesteś stuprocentowo pewna? Nie wolałabyś wrócić do domu? — Specjalnie patrzyłem na opatrunki.
Chwilę zastanawiała się nad moimi pytaniami. Nie wiem, czy biła się z myślami, ale jeżeli jej pewność siebie gdzieś na chwilę uleciała, tak teraz wróciła do niej z podwójną siłą.
— Jedz i potem pogadamy o tym, kto, co robi.— Posłała mi zadziorny uśmiech i wróciła do śniadania.
— Tak jest. — Zasalutowałem jej, mając teraz znacznie lepszy humor niż parę minut temu.
Jakieś półgodziny później wróciliśmy do naszego pokoju. Tym razem siedzieliśmy w nim całą dziesiątką.
— Czas na zsumowanie faktów. — Klasnął w dłonie Hoya.
— Atak na Yeoni — zacząłem od razu.
— Nasze sny — powiedziała Eunji, patrząc na kiwającego głową Hyunwoo.
— Duch dziewczyny z recepcji. — Pstryknął palcami Jackson, a Mark zaraz po nim dodał:
— I te dwie uciekające stąd pierwszego dnia wakacji. Trochę tego jest. — Spojrzał na każdego z nas.
— I składa się w niezłą całość — zauważył Ravi. — Wszystko działo się tutaj jakoś w XIX wieku, jakiś gość z jakichś powodów porywał młode, bezbronne dziewczęta. Nawet, jeżeli któraś spróbowała uciec, dopadał ją i „zaprowadzał” z powrotem do hotelu. Po co to robił? Kim był? Czego od nich chciał?
— No właśnie. — Po chwili namysłu stwierdziłem: — Też wątpicie, że były to albo zwykłe zabójstwa albo gwałty?
— Jeżeli my mamy rozwiązać tę tajemnicę, to niewątpliwie mamy do czynienia z grubszą sprawą. — Hoya złożył ręce na piersi, a my zgodnie skinęliśmy głowami.
— Nie chcę was martwić, ale w necie nie ma zbyt wiele o tym milusim hoteliku. — Mark siedział z otwartym laptopem na kolanach.
— Żadnych przydatnych informacji? — Usiadłem tuż obok, patrząc na stronę, którą powoli przewijał.
— Może garstka. — Podniósł wzrok na mnie i na grupę. — W 1877r. pewien lekarz imieniem James McCay wybudował sobie tutaj domek. I nie, nie prowadził w nim jakiejś chorej kliniki.— Wyprzedził pytania przynajmniej kilku osób. — Mieszkał w nim z żoną. Był cenionym chirurgiem w swojej okolicy i należał do bardzo wzorowych obywateli.
— Cholernie wzorowych — powiedziała z przekąsem Jiyeon. — To jego duch, tak?
— To wielce prawdopodobne, bo nie widzę wzmianki o innych ludziach, którzy w późniejszych latach mieliby zamieszkać w tym domu po śmierci tego małżeństwa lub, którzy mogli w nim zginąć czy umrzeć choćby ze starości. — Mark wciąż szukał czegoś więcej. — A hotel otwarto jakoś po drugiej wojnie światowej. Nic nie wiadomo też o tym, jak zmarł McCay i jego żona. Strasznie okrojone informacje, wam powiem.
— Nie ma nic o porwaniach dziewczyn? Nikt go nie podejrzewał? — zdziwiła się Eunji.
— Coś ty. Był uwielbiany w swoim mieście — odparł Mark z grymasem.
— A znajdź coś na temat porwań młodych dziewczyn w tamtych latach — poradziłem mu, a on zaraz wystukał, co trzeba na klawiaturze.
— No słuchajcie, znowu dusza. Jest tylko jakiś mały wycinek z gazety z 1880r.
— Co tam napisali? — zapytał Gyu.
— Zniknęły bez śladu dwie dwudziestoletnie dziewczęta. Nikt ich więcej nie widział tamtego dnia, nikt nic nie wie, a śledztwo szybko umorzono, choć porwania się powtarzały. Czy to ma sens?
— Żadnego. — Westchnął Hoya. — To kompletnie jest pozbawione sensu. Coś ewidentnie tutaj śmierdzi.
— Może facet miał dobre plecy? — zaproponował Ravi. — Albo znajomości w policji czy coś?
— Możliwe, bo dlaczego policja nic by nie robiła w tej sprawie? — Hyunwoo ewidentnie miał to wszystko za absurd, tak jak zapewne każdy z nas.
— No właśnie, musimy to sprawdzić — odparł Binnie.
— Ale tutaj nic nie ma — powiedział zrezygnowany Mark.
— Nie w necie. — Uśmiechnął się tajemniczo Binnie. — Wiecie, co to LAC?
— LAC? Coś mi się obiło o uszy… — Jackson mocno się zmarszczył bardzo intensywnie próbując sobie przypomnieć, co to jest.
— Moi drodzy, LAC to skrót od Library and Archives Canada. Łączy w sobie bibliotekę narodową i archiwum państwowe. Większej skarbnicy wiedzy o Kanadzie nie znajdziecie. — Wyszczerzył się dumny jak paw.
— Wow, no to mi zaimponiłeś… — Zaklaskał w dłonie Ravi.
— Tam możemy znaleźć jakieś dokumenty, zdjęcia czy choćby jeszcze więcej informacji na temat tego hotelu. — Ucieszyła się Eunji. — Kto wie, może na papierze obnażono brudną fuchę, którą zajmował się doktorek po godzinach.
— Może, może. — Uśmiechnął się do niej Gyu. — A teraz podzielimy się na zadania.
Tak jak powiedział Sunggyu, tak zrobiliśmy. Binnie, Hyunwoo, Mark i Hoya pojechali fioletowym Mustangiem na Wellington st., przy której stał biały, potężny budynek skrywający w sobie ponad 2o milionów książek, zdjęć i masę, naprawdę masę archiwów. Miałem nadzieję, że wrócą jeszcze dziś i nie zginą gdzieś między półkami tej kolosalnej biblioteki…
Ja z Jacksonem, Gyu i Ravim pojechaliśmy moim Camaro do sklepu spożywczego, natomiast dziewczyny zostały w hotelu. Planowały trochę się rozejrzeć i popytać o to miejsce. Może ktoś coś o nim wiedział?
— Żadnych przydatnych informacji? — Usiadłem tuż obok, patrząc na stronę, którą powoli przewijał.
— Może garstka. — Podniósł wzrok na mnie i na grupę. — W 1877r. pewien lekarz imieniem James McCay wybudował sobie tutaj domek. I nie, nie prowadził w nim jakiejś chorej kliniki.— Wyprzedził pytania przynajmniej kilku osób. — Mieszkał w nim z żoną. Był cenionym chirurgiem w swojej okolicy i należał do bardzo wzorowych obywateli.
— Cholernie wzorowych — powiedziała z przekąsem Jiyeon. — To jego duch, tak?
— To wielce prawdopodobne, bo nie widzę wzmianki o innych ludziach, którzy w późniejszych latach mieliby zamieszkać w tym domu po śmierci tego małżeństwa lub, którzy mogli w nim zginąć czy umrzeć choćby ze starości. — Mark wciąż szukał czegoś więcej. — A hotel otwarto jakoś po drugiej wojnie światowej. Nic nie wiadomo też o tym, jak zmarł McCay i jego żona. Strasznie okrojone informacje, wam powiem.
— Nie ma nic o porwaniach dziewczyn? Nikt go nie podejrzewał? — zdziwiła się Eunji.
— Coś ty. Był uwielbiany w swoim mieście — odparł Mark z grymasem.
— A znajdź coś na temat porwań młodych dziewczyn w tamtych latach — poradziłem mu, a on zaraz wystukał, co trzeba na klawiaturze.
— No słuchajcie, znowu dusza. Jest tylko jakiś mały wycinek z gazety z 1880r.
— Co tam napisali? — zapytał Gyu.
— Zniknęły bez śladu dwie dwudziestoletnie dziewczęta. Nikt ich więcej nie widział tamtego dnia, nikt nic nie wie, a śledztwo szybko umorzono, choć porwania się powtarzały. Czy to ma sens?
— Żadnego. — Westchnął Hoya. — To kompletnie jest pozbawione sensu. Coś ewidentnie tutaj śmierdzi.
— Może facet miał dobre plecy? — zaproponował Ravi. — Albo znajomości w policji czy coś?
— Możliwe, bo dlaczego policja nic by nie robiła w tej sprawie? — Hyunwoo ewidentnie miał to wszystko za absurd, tak jak zapewne każdy z nas.
— No właśnie, musimy to sprawdzić — odparł Binnie.
— Ale tutaj nic nie ma — powiedział zrezygnowany Mark.
— Nie w necie. — Uśmiechnął się tajemniczo Binnie. — Wiecie, co to LAC?
— LAC? Coś mi się obiło o uszy… — Jackson mocno się zmarszczył bardzo intensywnie próbując sobie przypomnieć, co to jest.
— Moi drodzy, LAC to skrót od Library and Archives Canada. Łączy w sobie bibliotekę narodową i archiwum państwowe. Większej skarbnicy wiedzy o Kanadzie nie znajdziecie. — Wyszczerzył się dumny jak paw.
— Wow, no to mi zaimponiłeś… — Zaklaskał w dłonie Ravi.
— Tam możemy znaleźć jakieś dokumenty, zdjęcia czy choćby jeszcze więcej informacji na temat tego hotelu. — Ucieszyła się Eunji. — Kto wie, może na papierze obnażono brudną fuchę, którą zajmował się doktorek po godzinach.
— Może, może. — Uśmiechnął się do niej Gyu. — A teraz podzielimy się na zadania.
Tak jak powiedział Sunggyu, tak zrobiliśmy. Binnie, Hyunwoo, Mark i Hoya pojechali fioletowym Mustangiem na Wellington st., przy której stał biały, potężny budynek skrywający w sobie ponad 2o milionów książek, zdjęć i masę, naprawdę masę archiwów. Miałem nadzieję, że wrócą jeszcze dziś i nie zginą gdzieś między półkami tej kolosalnej biblioteki…
Ja z Jacksonem, Gyu i Ravim pojechaliśmy moim Camaro do sklepu spożywczego, natomiast dziewczyny zostały w hotelu. Planowały trochę się rozejrzeć i popytać o to miejsce. Może ktoś coś o nim wiedział?
***
Po ponad dwóch godzinach poszukiwań, przeglądania archiwalnych gazet, dokumentów i map, ekipa wreszcie natknęła się na coś godnego uwagi.
— Spójrzcie. — Hyunwoo rozłożył pożółkły, lekko podziurawiony i nadgryziony zębem czasu kawał papieru, na którym nakreślono ołówkiem plan dwupiętrowego budynku.
— To nasz hotel? — Binnie nachylił się nad nim zaciekawiony.
— A raczej plan domu doktorka. — Uśmiechnął się Hyunwoo. — Zauważcie, że w zasadzie zbyt wiele się nie zmieniło. — Przejechał palcem po górnym piętrze budynku. — W którymś z pokoi mieli swoją sypialnię i jak widzicie, budynek jedynie odnowiono.
— Widocznie parka lubiła luksusy i dużo miejsca, skoro mieszkali w tak wielkiej chałupie tylko we dwoje. — Hoya siedział po drugiej stronie stołu wraz z Markiem.
— Tam, gdzie teraz jest recepcja, kiedyś znajdowała się sala. A tam, gdzie jest jadalnia, jakby kolejna część tej sali, ale ze stolikami dla gości — mówił Hyunwoo. — Wiecie, w tej pierwszej bawili się i tańczyli, a gdy nadeszła pora zapewne wykwintnej kolacji, udawali się do pomieszczenia obok.
— Lubili towarzystwo — zauważył Mark. — I wystawne, eleganckie życie w luksusach.
— Snoby? Piękna żona i jej mąż porywacz i morderca niewinnych dziewcząt? — Spojrzał na niego Hoya.
— No właśnie… Skoro tak im się powodziło i byli ze sobą szczęśliwi, to po kiego grzyba porywał te dziewczyny? — oburzył się Binnie.
— Może miał coś nie tak z głową? Może miał jakieś chore fetysze, albo potrzebował trochę adrenalinki w swoim życiu? — Wzruszył ramionami Hoya. — Nie dojdziesz.
— Tego musimy się dopiero dowiedzieć. — Hyunwoo raz jeszcze spojrzał na plan, dłuższą chwilę zawieszając na nim wzrok zamyślony.
— A właśnie. — Popatrzył na Hyunwoo, Binnie. — Raph coś mówił o twoim umyśle. Może ty masz jakieś zdolności poza telepatią i telekinezą, które mogą nam pomóc?
— Ale co? Co to może być? — Patrzył bezradnie na kolegów.
— Twój umysł odpowie ci na to pytanie już w najbliższej przyszłości. — Hoya pokazał na niego palcem, naśladując ton i głos Raphaela.
***
— Pan w recepcji wydaje się wiedzieć coś więcej, nie uważasz? — Jiyeon przechyliła głowę w zamyśleniu.
Obie stały na schodach i patrzyły na starszego mężczyznę, wypełniającego w tym czasie jakieś dokumenty.
Nie widział ich, był skupiony na swojej pracy.
— Warto spróbować — przytaknęła jej koleżanka. — Wiesz, nieraz nie dwa miał do czynienia z uciekającymi w popłochu dziewczynami.
Podeszły z uśmiechami do starszego człowieka, oparły o ladę i zapytały grzecznie, czy recepcjonista nie chciałby opowiedzieć co nieco o swojej pracy i o tym hotelu. Z początku był niechętny, zmieniał temat, ale przyjaciółki znalazły taktykę, by nieco go otworzyć. Mówiły o urokach tego miejsca, o niesamowitym klimacie oraz o pięknym zewnętrznym wyglądzie budynku. Dzięki temu skłoniły mężczyznę do powiedzenia o tym jak zaczynał tutaj swoją pracę, jakich rzeczy dowiedział się o tym hoteliku i w końcu wspomniał ze szczerym smutkiem o przerażonych klientkach, które spędzały tutaj noc, dwie i uciekały gdzie pieprz rośnie.
— Dziękujemy panu za miłą rozmowę. — Uśmiechnęła się Eunji.
— Drobiazg. — Machnął ręką, odwzajemniając uśmiech, lecz po chwili spoważniał. — Czy panie dobrze u nas śpią? Nie ma żadnych problemów?
— No coś pan! Jest wspaniale, nie narzekamy. — Wyszczerzyła się Jiyeon, chowając oba nadgarstki za plecami.
— Tak? — Spytał ze szczerym zdumieniem. — To naprawdę zadziwiające…
— Pokoje są przytulne, czyste i dobrze sypiamy, więc nie musi pan się o nic martwić — zapewniła mężczyznę Eunji.
— Bardzo mnie to cieszy. — Rozpogodził się.
Życzyły recepcjoniście miłego dnia i ruszyły do pokoju, w którym była możliwość poczytania książki przy kominku, zagrania w bilard czy skorzystania z komputera.
— Wątpię żebyśmy coś znalazły. — Jiyeon przeglądała szeroką półkę na książki. — Wszystko jest tutaj odnowione, nic nie zostało raczej po tamtym domu. Może nawet go zburzyli i postawili ten hotel? Nie wiemy tego.
— W sumie prawda. — Eunji patrzyła na zgaszony kominek. — Jesteśmy bogatsze tylko o wiedzę na temat niezwykłej urody pani McCay, którą wzbudzała podziw wśród mężczyzn z miasta i o to, że jej mąż był raczej skrytym, skromnym człowiekiem.
— Ale nienormalnym. — Skrzywiła się jej koleżanka. — Ten drań pewnie tylko takiego udawał. Może nie było mu dobrze z jego żoną i porywał dziewczyny dla zaspokojenia swoich chorych żądzy.
— Recepcjonista mówił, że byli ze sobą szczęśliwi. — Wzruszyła ramionami Eunji.
— Dobrze. — Podeszła do niej Jiyeon. — Tak mogły stwierdzić osoby, które ich znały, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, co działo się w ich domu i jakim facetem był ten lekarz. Mógł przybierać tylko maskę miłego, sympatycznego pana, a np. nocą zamieniał się w nocnego, morderczego łowcę. Mógł mieć popierdzielone we łbie.
— To fakt, tak też mogło być. — Pokiwała wolno głową. — Ciekawe, czego chłopcy dowiedzieli się w bibliotece.
— Też jestem ciekawa. — Zamyśliła się na chwilę i dodała: — A reszta w tym spożywczaku musi wyglądać jak banda idiotów z takimi kilogramami soli — roześmiały się obie na myśl o tym obrazku.
— Boże, wyglądamy jak banda idiotów z taką ilością soli. — Rozglądałem się na boki, zafrapowany, czy ludzie jakoś krzywo na nas nie patrzą.
— Jakby się kto pytał, kisimy ogórki. — Ravi postawił ostatnią torebkę na kasie. — I wtedy nikt nie będzie miał nas za wariatów.
— Bardzo mądre, Raviczu. — Poklepał go z uznaniem Jackson. — ogórki nas będą ratować z opresji.
— Kurde, to naprawdę wygląda kretyńsko — załamał się Gyu. — Jakby mnie jakiś fan zobaczył? Boże, ale siara. — Schował się za mną, dbając o swój wizerunek, który był chyba dla niego najważniejszy na świecie…
— A co z żelazem, ludziki? — zapytał Ravi. — Będziemy machać łyżkami i widelcami?
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, bo chyba każdemu ten obraz stanął teraz przed oczami.
— Coś się wymyśli. — Oparłem się na jego ramieniu. — A ty Gyu. — Wskazałem na niego.
— No?
— Płacisz.
— Słucham?! — oburzył się i już miał się na mnie rzucić, ale wtedy kasjerka po angielsku poprosiła o ilość kwoty do zapłaty. — Ex… excuse me? — zapytał wyższym głosem, niepewny i wręcz przestraszony, a my z Ravim mieliśmy ubaw po pachy.
— Ja to załatwię. — Jackson klepnął go krzepiąco w plecy, stanął przed nim i przemówił do kobiety płynną angielszczyzną. Przepraszał chyba za kolegę, chwalił tę panią i sklep i jeszcze o czymś gadał, ale nie miałem pojęcia o czym… W każdym razie, chwilę mu to zajęło, ale za to wypełniała go duma, a kobita siedziała za tą kasą zarumieniona jak nastolatka i uśmiechnięta od ucha do ucha.
— Skoro mamy już naszą wspaniałą sól, czas pomyśleć nad inną bronią. — Ravi zapakował ze mną nasze „zakupy” do bagażnika.
— Najpierw to ja muszę pomyśleć, w jaki sposób zabiję tę małpę .— Gyu pogroził mi pięścią.
— Ale ja nie wiem, o co ci chodzi. Dzięki tobie było zabawnie i radośnie.
— Zobaczymy, czy tobie będzie zabawnie i radośnie jak cię dorwę! — No nie wierzę, zaatakował mnie! Nawet nie zdążyłem mu uciec! Specjalnie, tak niepostrzeżenie podchodził coraz bliżej, bym nie miał szansy mu zwiać…
Ci się z nas śmiali, a ten mnie maltretował na parkingu pod spożywczakiem!
Wreszcie udało mi się wyrwać, ale co z nim przeżyłem to moje… Rozczochrany, zdyszany i z mokrymi oczami od łez śmiechu, usiadłem za kółkiem.
— To były najbardziej brutalne łaskotki w całym moim życiu. — Wskazałem na niego palcem. — No zobacz, jak ja wyglądam!
— I dobrze ci tak — prychnął, ale jego humor był teraz znacznie lepszy. — To była twoja kara.
— Kurde, rude jest wredne. — Kręciłem głową, odpalając samochód i wtedy poczułem pacnięcie w tył głowy. — Ała! Za co to?!
— Proszę mnie tutaj nie obrażać. — Zapiął ze spokojem pasy, a Jackson z Ravim znowu mieli dobrą zabawę, tym bardziej Jackson, który widział, że to mi się obrywa, a nie ktoś obrywa ode mnie.
— Ależ to się zrobiło wrażliwe, myślałby kto — mówiłem z grymasem, włączając radio, a gdy dostrzegłem kątem oka zbliżającą się dłoń niosącą przemoc, migiem chwyciłem go za nadgarstek. — Aha! Znowu chciałeś dać mi w czambuł, ale nie tym razem!
— A wiesz, spodobało mi się — powiedział ze złośliwym uśmiechem. — Nie ma tutaj Jongiego i Dongwoo i jakoś tak mi za tym tęskno.
— Ale cholerna paskudna! — Teraz ja go pacnąłem w głowę.
To nie był dobry pomysł…
To był bardzo, bardzo zły pomysł. Rozpocząłem walkę o dominację przepełnioną krzykami, śmiechem i coraz to durniejszymi tekstami, momentami ocierającymi się wręcz o absurd.
— Warto spróbować — przytaknęła jej koleżanka. — Wiesz, nieraz nie dwa miał do czynienia z uciekającymi w popłochu dziewczynami.
Podeszły z uśmiechami do starszego człowieka, oparły o ladę i zapytały grzecznie, czy recepcjonista nie chciałby opowiedzieć co nieco o swojej pracy i o tym hotelu. Z początku był niechętny, zmieniał temat, ale przyjaciółki znalazły taktykę, by nieco go otworzyć. Mówiły o urokach tego miejsca, o niesamowitym klimacie oraz o pięknym zewnętrznym wyglądzie budynku. Dzięki temu skłoniły mężczyznę do powiedzenia o tym jak zaczynał tutaj swoją pracę, jakich rzeczy dowiedział się o tym hoteliku i w końcu wspomniał ze szczerym smutkiem o przerażonych klientkach, które spędzały tutaj noc, dwie i uciekały gdzie pieprz rośnie.
— Dziękujemy panu za miłą rozmowę. — Uśmiechnęła się Eunji.
— Drobiazg. — Machnął ręką, odwzajemniając uśmiech, lecz po chwili spoważniał. — Czy panie dobrze u nas śpią? Nie ma żadnych problemów?
— No coś pan! Jest wspaniale, nie narzekamy. — Wyszczerzyła się Jiyeon, chowając oba nadgarstki za plecami.
— Tak? — Spytał ze szczerym zdumieniem. — To naprawdę zadziwiające…
— Pokoje są przytulne, czyste i dobrze sypiamy, więc nie musi pan się o nic martwić — zapewniła mężczyznę Eunji.
— Bardzo mnie to cieszy. — Rozpogodził się.
Życzyły recepcjoniście miłego dnia i ruszyły do pokoju, w którym była możliwość poczytania książki przy kominku, zagrania w bilard czy skorzystania z komputera.
— Wątpię żebyśmy coś znalazły. — Jiyeon przeglądała szeroką półkę na książki. — Wszystko jest tutaj odnowione, nic nie zostało raczej po tamtym domu. Może nawet go zburzyli i postawili ten hotel? Nie wiemy tego.
— W sumie prawda. — Eunji patrzyła na zgaszony kominek. — Jesteśmy bogatsze tylko o wiedzę na temat niezwykłej urody pani McCay, którą wzbudzała podziw wśród mężczyzn z miasta i o to, że jej mąż był raczej skrytym, skromnym człowiekiem.
— Ale nienormalnym. — Skrzywiła się jej koleżanka. — Ten drań pewnie tylko takiego udawał. Może nie było mu dobrze z jego żoną i porywał dziewczyny dla zaspokojenia swoich chorych żądzy.
— Recepcjonista mówił, że byli ze sobą szczęśliwi. — Wzruszyła ramionami Eunji.
— Dobrze. — Podeszła do niej Jiyeon. — Tak mogły stwierdzić osoby, które ich znały, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, co działo się w ich domu i jakim facetem był ten lekarz. Mógł przybierać tylko maskę miłego, sympatycznego pana, a np. nocą zamieniał się w nocnego, morderczego łowcę. Mógł mieć popierdzielone we łbie.
— To fakt, tak też mogło być. — Pokiwała wolno głową. — Ciekawe, czego chłopcy dowiedzieli się w bibliotece.
— Też jestem ciekawa. — Zamyśliła się na chwilę i dodała: — A reszta w tym spożywczaku musi wyglądać jak banda idiotów z takimi kilogramami soli — roześmiały się obie na myśl o tym obrazku.
***
— Boże, wyglądamy jak banda idiotów z taką ilością soli. — Rozglądałem się na boki, zafrapowany, czy ludzie jakoś krzywo na nas nie patrzą.
— Jakby się kto pytał, kisimy ogórki. — Ravi postawił ostatnią torebkę na kasie. — I wtedy nikt nie będzie miał nas za wariatów.
— Bardzo mądre, Raviczu. — Poklepał go z uznaniem Jackson. — ogórki nas będą ratować z opresji.
— Kurde, to naprawdę wygląda kretyńsko — załamał się Gyu. — Jakby mnie jakiś fan zobaczył? Boże, ale siara. — Schował się za mną, dbając o swój wizerunek, który był chyba dla niego najważniejszy na świecie…
— A co z żelazem, ludziki? — zapytał Ravi. — Będziemy machać łyżkami i widelcami?
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, bo chyba każdemu ten obraz stanął teraz przed oczami.
— Coś się wymyśli. — Oparłem się na jego ramieniu. — A ty Gyu. — Wskazałem na niego.
— No?
— Płacisz.
— Słucham?! — oburzył się i już miał się na mnie rzucić, ale wtedy kasjerka po angielsku poprosiła o ilość kwoty do zapłaty. — Ex… excuse me? — zapytał wyższym głosem, niepewny i wręcz przestraszony, a my z Ravim mieliśmy ubaw po pachy.
— Ja to załatwię. — Jackson klepnął go krzepiąco w plecy, stanął przed nim i przemówił do kobiety płynną angielszczyzną. Przepraszał chyba za kolegę, chwalił tę panią i sklep i jeszcze o czymś gadał, ale nie miałem pojęcia o czym… W każdym razie, chwilę mu to zajęło, ale za to wypełniała go duma, a kobita siedziała za tą kasą zarumieniona jak nastolatka i uśmiechnięta od ucha do ucha.
— Skoro mamy już naszą wspaniałą sól, czas pomyśleć nad inną bronią. — Ravi zapakował ze mną nasze „zakupy” do bagażnika.
— Najpierw to ja muszę pomyśleć, w jaki sposób zabiję tę małpę .— Gyu pogroził mi pięścią.
— Ale ja nie wiem, o co ci chodzi. Dzięki tobie było zabawnie i radośnie.
— Zobaczymy, czy tobie będzie zabawnie i radośnie jak cię dorwę! — No nie wierzę, zaatakował mnie! Nawet nie zdążyłem mu uciec! Specjalnie, tak niepostrzeżenie podchodził coraz bliżej, bym nie miał szansy mu zwiać…
Ci się z nas śmiali, a ten mnie maltretował na parkingu pod spożywczakiem!
Wreszcie udało mi się wyrwać, ale co z nim przeżyłem to moje… Rozczochrany, zdyszany i z mokrymi oczami od łez śmiechu, usiadłem za kółkiem.
— To były najbardziej brutalne łaskotki w całym moim życiu. — Wskazałem na niego palcem. — No zobacz, jak ja wyglądam!
— I dobrze ci tak — prychnął, ale jego humor był teraz znacznie lepszy. — To była twoja kara.
— Kurde, rude jest wredne. — Kręciłem głową, odpalając samochód i wtedy poczułem pacnięcie w tył głowy. — Ała! Za co to?!
— Proszę mnie tutaj nie obrażać. — Zapiął ze spokojem pasy, a Jackson z Ravim znowu mieli dobrą zabawę, tym bardziej Jackson, który widział, że to mi się obrywa, a nie ktoś obrywa ode mnie.
— Ależ to się zrobiło wrażliwe, myślałby kto — mówiłem z grymasem, włączając radio, a gdy dostrzegłem kątem oka zbliżającą się dłoń niosącą przemoc, migiem chwyciłem go za nadgarstek. — Aha! Znowu chciałeś dać mi w czambuł, ale nie tym razem!
— A wiesz, spodobało mi się — powiedział ze złośliwym uśmiechem. — Nie ma tutaj Jongiego i Dongwoo i jakoś tak mi za tym tęskno.
— Ale cholerna paskudna! — Teraz ja go pacnąłem w głowę.
To nie był dobry pomysł…
To był bardzo, bardzo zły pomysł. Rozpocząłem walkę o dominację przepełnioną krzykami, śmiechem i coraz to durniejszymi tekstami, momentami ocierającymi się wręcz o absurd.
0 komentarze:
Prześlij komentarz