*Sunggyu*
Weszliśmy po schodach. Hoya tym razem wcześniej przygotował nam pnącza do wspinaczki w razie gdybyśmy znów mieli z dzikim wrzaskiem zjechać na sam dół. O dziwo nic się nie stało. Bezpiecznie weszliśmy na górę. Odetchnęliśmy z ulgą i ruszyliśmy kolejnym ciemnym korytarzem. Było to drugie piętro. GPS wskazywał, że droga do kolejnych schodów okazuje się w miarę długa, posiada jedno rozwidlenie i jak okiem sięgnąć było tutaj mnóstwo komnat wampirów. Staraliśmy się zatem iść najciszej jak się dało, by nie daj Boże nie ściągnąć na siebie żadnej z tych bestii…
Ostrożnie i sprawnie dotarliśmy do rozstaju dróg. Rzuciłem okiem na GPS, po czym poprowadziłem chłopaków w prawy korytarz, na którego końcu dostrzegłem…
…rzecz jasna następne schody.
Przyznam szczerze, że to łażenie i pokonywanie kolejnych stopni było już nieco nużące, ale fakt, że mogliśmy napotkać gdzieś naszych „ukochanych” krwiopijców, sprawiał, że trochę się ożywiałem. Musiałem cały czas mieć oczy dookoła głowy, być czujnym i przede wszystkim gotowym na potencjalne ataki. Ani przez chwilę nie mogłem pozwolić sobie na rozluźnienie. Nie w tym zamczysku…
W ciągu paru minut wdrapaliśmy się na spiralne schody z ruchomymi, niepewnymi stopniami i znaleźliśmy się na trzecim piętrze. Ruszyliśmy szerokim, nieco jaśniejszym niż zazwyczaj korytarzem. Szło się miękko przez bordowy dywan na podłodze. Na ścianach natomiast ujrzałem zawieszone w ciężkich, bogato zdobionych ramach obrazy.
- Czyżby rodzinka? – zaśmiał się drwiąco Binnie.
- I to całkiem spora. Wielopokoleniowa – Hyunwoo patrzył na portret przedstawiający dojrzałego wąsatego mężczyznę z ulizanymi ciemnymi włosami. Miał, jak pozostali na obrazach, bursztynowe oczy. Kolor niby ładny, ale gdy przyglądało się dłużej tejże postaci, po plecach nie tylko przechodził nieprzyjemny zimny dreszcz, ale również czuło się czyste osaczające cię zło. Miało się wrażenie jakby mężczyzna patrzył prosto na ciebie i zaraz miał ci się rzucić do gardła. Okropne…
Ten, od którego Hyunwoo odszedł sprężystym krokiem, żył w XVIII wieku. Na to wskazywała data namalowania mężczyzny w prawym dolnym rogu obrazu.
Żył? Może chodził po ziemi nawet do dzisiaj a jego obrazek powieszono w tym korytarzu ze zwykłej sympatii. Albo szacunku, jak kto wolał…
Znaleźliśmy się w miejscu gdzie odchodziły aż trzy kolejne odnogi.
- Weźcie mnie zastrzelcie… - jęknął JB – no dalej i wyżej rezydować się już nie dało?
- Nie zazdroszczę tym, którzy mają do niego sprawę, a mieszkają na samym dole – powiedział Ravi.
- Dobra, w którą teraz? – pomasowałem się po czole, popatrzyłem na GPS i obrzuciłem spojrzeniem każdy z korytarzy – to raczej nie jest trudny wybór. Spójrzcie na te boczne – wskazałem na nie palcem – W nich także widać ten długaśny dywan, ale w tym środkowym widoczne jest lekkie zwężenie u końcu, bo na nasze szczęście nie jest zbyt długi, a jest tu jako takie oświetlenie – w tym momencie dostrzegłem, jak JB zgasił swoją kulę, gdyż na ścianach tkwiły zapalone świece – i są tam bodajże jakieś szerokie i niewysokie schodki. To dwuskrzydłowe drzwi? – zrobiłem krok do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się wspomnianym drzwiom. Musiałem zapewne bardzo zmarszczyć się na twarzy, gdy tak intensywnie się w nie wpatrywałem, aby dobrze je dojrzeć.
- Tak, tym razem twój niezastąpiony wzrok cię nie zawiódł – zaśmiał się Hoya.
- Sugerujesz coś? – wyprostowałem się a Hoya tylko posłał mi szeroki uśmiech.
- A czy zawsze muszę coś sugerować? – znowu się roześmiał.
- On się ze mnie nabija – powiedziałem oskarżycielskim tonem i wskazałem na tego małego zdrajcę.
- Niech zgadnę… - Hyunwoo złożył ręce na piersi – z twoich oczu, tak?
- Tak! Wystarczy, że tylko się czemuś nieco bardziej przyglądam i od razu zbiera mu się na śmiech.
- Bo ty nie widzisz swojej miny, gdy tak się „tylko” przyglądasz – parsknął śmiechem Binnie, a JB razem z nim.
Ostrożnie i sprawnie dotarliśmy do rozstaju dróg. Rzuciłem okiem na GPS, po czym poprowadziłem chłopaków w prawy korytarz, na którego końcu dostrzegłem…
…rzecz jasna następne schody.
Przyznam szczerze, że to łażenie i pokonywanie kolejnych stopni było już nieco nużące, ale fakt, że mogliśmy napotkać gdzieś naszych „ukochanych” krwiopijców, sprawiał, że trochę się ożywiałem. Musiałem cały czas mieć oczy dookoła głowy, być czujnym i przede wszystkim gotowym na potencjalne ataki. Ani przez chwilę nie mogłem pozwolić sobie na rozluźnienie. Nie w tym zamczysku…
W ciągu paru minut wdrapaliśmy się na spiralne schody z ruchomymi, niepewnymi stopniami i znaleźliśmy się na trzecim piętrze. Ruszyliśmy szerokim, nieco jaśniejszym niż zazwyczaj korytarzem. Szło się miękko przez bordowy dywan na podłodze. Na ścianach natomiast ujrzałem zawieszone w ciężkich, bogato zdobionych ramach obrazy.
- Czyżby rodzinka? – zaśmiał się drwiąco Binnie.
- I to całkiem spora. Wielopokoleniowa – Hyunwoo patrzył na portret przedstawiający dojrzałego wąsatego mężczyznę z ulizanymi ciemnymi włosami. Miał, jak pozostali na obrazach, bursztynowe oczy. Kolor niby ładny, ale gdy przyglądało się dłużej tejże postaci, po plecach nie tylko przechodził nieprzyjemny zimny dreszcz, ale również czuło się czyste osaczające cię zło. Miało się wrażenie jakby mężczyzna patrzył prosto na ciebie i zaraz miał ci się rzucić do gardła. Okropne…
Ten, od którego Hyunwoo odszedł sprężystym krokiem, żył w XVIII wieku. Na to wskazywała data namalowania mężczyzny w prawym dolnym rogu obrazu.
Żył? Może chodził po ziemi nawet do dzisiaj a jego obrazek powieszono w tym korytarzu ze zwykłej sympatii. Albo szacunku, jak kto wolał…
Znaleźliśmy się w miejscu gdzie odchodziły aż trzy kolejne odnogi.
- Weźcie mnie zastrzelcie… - jęknął JB – no dalej i wyżej rezydować się już nie dało?
- Nie zazdroszczę tym, którzy mają do niego sprawę, a mieszkają na samym dole – powiedział Ravi.
- Dobra, w którą teraz? – pomasowałem się po czole, popatrzyłem na GPS i obrzuciłem spojrzeniem każdy z korytarzy – to raczej nie jest trudny wybór. Spójrzcie na te boczne – wskazałem na nie palcem – W nich także widać ten długaśny dywan, ale w tym środkowym widoczne jest lekkie zwężenie u końcu, bo na nasze szczęście nie jest zbyt długi, a jest tu jako takie oświetlenie – w tym momencie dostrzegłem, jak JB zgasił swoją kulę, gdyż na ścianach tkwiły zapalone świece – i są tam bodajże jakieś szerokie i niewysokie schodki. To dwuskrzydłowe drzwi? – zrobiłem krok do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się wspomnianym drzwiom. Musiałem zapewne bardzo zmarszczyć się na twarzy, gdy tak intensywnie się w nie wpatrywałem, aby dobrze je dojrzeć.
- Tak, tym razem twój niezastąpiony wzrok cię nie zawiódł – zaśmiał się Hoya.
- Sugerujesz coś? – wyprostowałem się a Hoya tylko posłał mi szeroki uśmiech.
- A czy zawsze muszę coś sugerować? – znowu się roześmiał.
- On się ze mnie nabija – powiedziałem oskarżycielskim tonem i wskazałem na tego małego zdrajcę.
- Niech zgadnę… - Hyunwoo złożył ręce na piersi – z twoich oczu, tak?
- Tak! Wystarczy, że tylko się czemuś nieco bardziej przyglądam i od razu zbiera mu się na śmiech.
- Bo ty nie widzisz swojej miny, gdy tak się „tylko” przyglądasz – parsknął śmiechem Binnie, a JB razem z nim.
- Twój wyraz twarzy faktycznie jest przekomiczny, kiedy starasz się coś dostrzec - uśmiechnął się szerzej Jae.
Rzuciłem wszystkim złowrogie spojrzenie i zaraz podszedłem do nich szybkim krokiem.
- Jakiej miny? Jakiej miny? Pokaż mi, jak wtedy wyglądam – pacnąłem Binniego w ramię.
- Otwierasz usta, odsłaniając tylko górne zęby, ale jednocześnie masz przy tym taki grymas – zaprezentował mi to, co przed chwilą opisał – strasznie marszczysz się na nosie i czole, ściągasz mocno brwi. Wyglądasz, jakbyś był zły - zrobił tę minę. Wszyscy się roześmieli, a ja wkurzony zacząłem go szturchać, żeby przestał.
Rzuciłem wszystkim złowrogie spojrzenie i zaraz podszedłem do nich szybkim krokiem.
- Jakiej miny? Jakiej miny? Pokaż mi, jak wtedy wyglądam – pacnąłem Binniego w ramię.
- Otwierasz usta, odsłaniając tylko górne zęby, ale jednocześnie masz przy tym taki grymas – zaprezentował mi to, co przed chwilą opisał – strasznie marszczysz się na nosie i czole, ściągasz mocno brwi. Wyglądasz, jakbyś był zły - zrobił tę minę. Wszyscy się roześmieli, a ja wkurzony zacząłem go szturchać, żeby przestał.
Co za bzdury! Wcale tak nie wyglądam!
I tak…
Zamiast zająć się tym, co najważniejsze i być cicho, my zaczęliśmy się wydurniać. Gdyby Raphael nas widział, to z pewnością ręce by mu opadły.
- Dobra, powaga panowie – powiedział nieco ciszej JB i wraz z pozostałymi nasłuchiwał, czy przypadkiem przez swoje głupie zachowanie nie pobudziliśmy lokatorów.
- Jest cicho jak makiem zasiał – zauważył po chwili Ravi. Odwrócił się i wskazał na dwuskrzydłowe drzwi na końcu korytarza – tam musi być wejście do biura naszego lorda.
- Nareszcie… - odetchnął Hoya – załatwmy to szybko i spieprzajmy.
Jak jeden mąż ruszyliśmy przed siebie żwawym krokiem.
Ale wtedy do naszych uszu doszły dźwięki, których żaden z nas nie chciał słyszeć…
Otworzyły się drzwi tuż przed nami. Z lewej i z prawej komnaty wyszły rozwścieczone wampiry o szkarłatnych oczach. Co więcej, jak się okazało, tuż przy drzwiach szefa Verturi stali strażnicy. Wcześniej byli niewidoczni, gdyż stali we wnękach po bokach schodów. Po prostu wspaniale… W naszą stronę kierowały się aż cztery barczyste, potężnej budowy wygłodniałe bestie.
- Nie możemy tracić czasu! – krzyknął Ravi wypuszczając wodny wir ze swych rąk prosto w wampirze gęby. Ryczeli, ale to miało ich choć odrobinę spowolnić, gdyż ciśnienie wody było ogromne i ciężko było się przez nie przedrzeć, a tym bardziej coś zobaczyć.
- Ma rację! – krzyknął Binnie, nakręcając wiatrem wodne wiry Raviego – JB i Gyu! Zasuwajcie do biura, będziemy was osłaniać!
Spojrzeliśmy na siebie. Zrozumieliśmy się bez słów. Zaraz pędem w jednym czasie zerwaliśmy się do biegu. Pochyleni pod żywiołem naszego kolegi, przebiegliśmy między atakowanymi wampirami. Za sobą słyszeliśmy kroki któregoś z chłopaków.
Strażnicy ryknęli na nas głośno, niemal zwierzęco, po czym przystąpili do ataku. Zbiegli po schodach i szarżowali wprost na mnie i JB! Ich wykrzywione, pomarszczone jak u nietoperza nosy, obnażone, ostre jak sztylety kły, a do tego dodajmy te krwiście czerwone oczyska przepełnione nienormalnym szałem oraz niewyobrażalną chęcią mordu sprawiały, że z krzykiem wyhamowaliśmy i gwałtowanie zatrzymaliśmy się.
Właśnie mieliśmy zaatakować, gdy nagle migiem przebiegli tuż obok nas Hyunwoo i Hoya. Zobaczyliśmy, jak jeden siłą umysłu rzuca wampirem o ścianę, a drugi dmucha zielonym, trującym pyłem prosto w groteskową twarz drugiego strażnika.
Pierwszy z hukiem spadł na podłogę a drugi przydzwonił w ścianę waląc się w nią łbem, omal nie tracąc przy tym równowagi.
Chłopaki znacznie ułatwili nam drogę. Bez słowa rzuciliśmy się do biegu, mijając już dochodzące do siebie wampiry. Jeden z nich nawet chciał nas zaatakować, ale Hyunwoo mu na to nie pozwolił.
Podczas, gdy chłopaki rozprawiali się z potworami, my z Jaebumem dopadliśmy do drzwi, chwyciliśmy za klamki i rozpaczliwie próbowaliśmy je otworzyć.
- Zamknął się od środka! – uderzałem ramieniem w jedno z drewnianych wysokich skrzydeł. Drgały pod wpływem mojej siły, ale zamek za Chiny Ludowe nie chciał puścić.
- Żeby cię pokręciło Lordzie Smordzie! – JB kopał jak szalony w drugie skrzydło, jednocześnie rozglądając się na boki.
Zamiast zająć się tym, co najważniejsze i być cicho, my zaczęliśmy się wydurniać. Gdyby Raphael nas widział, to z pewnością ręce by mu opadły.
- Dobra, powaga panowie – powiedział nieco ciszej JB i wraz z pozostałymi nasłuchiwał, czy przypadkiem przez swoje głupie zachowanie nie pobudziliśmy lokatorów.
- Jest cicho jak makiem zasiał – zauważył po chwili Ravi. Odwrócił się i wskazał na dwuskrzydłowe drzwi na końcu korytarza – tam musi być wejście do biura naszego lorda.
- Nareszcie… - odetchnął Hoya – załatwmy to szybko i spieprzajmy.
Jak jeden mąż ruszyliśmy przed siebie żwawym krokiem.
Ale wtedy do naszych uszu doszły dźwięki, których żaden z nas nie chciał słyszeć…
Otworzyły się drzwi tuż przed nami. Z lewej i z prawej komnaty wyszły rozwścieczone wampiry o szkarłatnych oczach. Co więcej, jak się okazało, tuż przy drzwiach szefa Verturi stali strażnicy. Wcześniej byli niewidoczni, gdyż stali we wnękach po bokach schodów. Po prostu wspaniale… W naszą stronę kierowały się aż cztery barczyste, potężnej budowy wygłodniałe bestie.
- Nie możemy tracić czasu! – krzyknął Ravi wypuszczając wodny wir ze swych rąk prosto w wampirze gęby. Ryczeli, ale to miało ich choć odrobinę spowolnić, gdyż ciśnienie wody było ogromne i ciężko było się przez nie przedrzeć, a tym bardziej coś zobaczyć.
- Ma rację! – krzyknął Binnie, nakręcając wiatrem wodne wiry Raviego – JB i Gyu! Zasuwajcie do biura, będziemy was osłaniać!
Spojrzeliśmy na siebie. Zrozumieliśmy się bez słów. Zaraz pędem w jednym czasie zerwaliśmy się do biegu. Pochyleni pod żywiołem naszego kolegi, przebiegliśmy między atakowanymi wampirami. Za sobą słyszeliśmy kroki któregoś z chłopaków.
Strażnicy ryknęli na nas głośno, niemal zwierzęco, po czym przystąpili do ataku. Zbiegli po schodach i szarżowali wprost na mnie i JB! Ich wykrzywione, pomarszczone jak u nietoperza nosy, obnażone, ostre jak sztylety kły, a do tego dodajmy te krwiście czerwone oczyska przepełnione nienormalnym szałem oraz niewyobrażalną chęcią mordu sprawiały, że z krzykiem wyhamowaliśmy i gwałtowanie zatrzymaliśmy się.
Właśnie mieliśmy zaatakować, gdy nagle migiem przebiegli tuż obok nas Hyunwoo i Hoya. Zobaczyliśmy, jak jeden siłą umysłu rzuca wampirem o ścianę, a drugi dmucha zielonym, trującym pyłem prosto w groteskową twarz drugiego strażnika.
Pierwszy z hukiem spadł na podłogę a drugi przydzwonił w ścianę waląc się w nią łbem, omal nie tracąc przy tym równowagi.
Chłopaki znacznie ułatwili nam drogę. Bez słowa rzuciliśmy się do biegu, mijając już dochodzące do siebie wampiry. Jeden z nich nawet chciał nas zaatakować, ale Hyunwoo mu na to nie pozwolił.
Podczas, gdy chłopaki rozprawiali się z potworami, my z Jaebumem dopadliśmy do drzwi, chwyciliśmy za klamki i rozpaczliwie próbowaliśmy je otworzyć.
- Zamknął się od środka! – uderzałem ramieniem w jedno z drewnianych wysokich skrzydeł. Drgały pod wpływem mojej siły, ale zamek za Chiny Ludowe nie chciał puścić.
- Żeby cię pokręciło Lordzie Smordzie! – JB kopał jak szalony w drugie skrzydło, jednocześnie rozglądając się na boki.
Do mych uszu dochodziły odgłosy zaciętej walki. Słyszałem zwierzęcy gardłowy ryk, krzyki i głośne uderzenia o ściany czy podłogę. Kocioł był niesamowity, musiał już postawić cały zamek na nogi. Ta myśl mnie przerażała. Miałem nadzieję, że nasi nie tylko wygrywają, ale też że nie wszystkie wampiry są dzisiaj w zamku…
- Dawaj w ten zamek! – z całej siły przywalił mu z pół obrotu. Ja zaraz zrobiłem to samo.
- Jeszcze raz, a potem z ramienia w drzwi! – krzyknąłem, kopnąłem z całej siły raz jeszcze, po czym jednocześnie naparliśmy na wejście.
I udało nam się! Wskoczyliśmy do środka, omal nie upadając na ziemię. Wyprostowaliśmy się i ujrzeliśmy wyraźnie przestraszonego przywódcę Verturi. Stał za biurkiem patrząc to na mnie, to na Jae.
- Jak śmie… - cedził przez zęby, ale wszedłem mu w słowo.
- Musimy z panem porozmawiać, czy to się panu podoba, czy nie – lekko zdyszani podeszliśmy do mężczyzny. Wysokiego, postawnego o ostrych rysach twarzy i garbatym długim nosie. Taka… ptasia uroda. Prezentował się co najmniej nieprzyjemnie…
- Nie mam zamiaru rozmawiać z bezczelnymi włamywaczami! Nie dostaliście zaproszenia ani nikt was tutaj dobrowolnie nie wpuścił. Nie będę tolerował takiego zachowania. Albo po dobroci wyjdziecie z mego biura, albo gorzko pożałujecie…
- Nie damy się panu zastraszyć – oparłem się dwoma rękoma na biurku i spojrzałem prosto w te pałające nienawiścią szkarłatne oczy. - Mamy zamiar wyjaśnić z panem pewne sprawy, a inaczej nie udałoby nam się wejść do pana biura na rozmowę, prawda?
- Tacy ohydni, pospolici ludzie nie mają tutaj wstępu, chyba, że jako pożywienie – pokazał kły w okropnym uśmiechu – A może przyszliście, aby ułatwić nam nasze łowy? – mówił spokojnym, wywołującym ciarki na całym ciele głosem. Nie podobało mi się ani jego spojrzenie, ani tym bardziej to, co mówił.
- Musi je pan natychmiast odwołać! Nie ma pan prawa panoszyć się po całym kraju i atakować bezbronnych ludzi.
- A do pana wiadomości my do bezbronnych nie należymy – wyprostowałem się – Jak pan widzi, doszliśmy aż tutaj. Czy ranni? – popatrzyłem po sobie i po JB – Ani trochę. A o czym to świadczy? Że pańskie wampiry nie znalazły w sobie na tyle siły, aby nas powstrzymać.
- I nie jesteśmy sami. Nasi ludzie rozprawili się ze strażnikami i czekają na nas na korytarzu– dodał mój przyjaciel. Nie byliśmy tego pewni, ale lepiej było go straszyć ile wlezie.
Nieco mniej pewny siebie patrzył raz na mnie, raz na Jaebuma.
- Niby z jakiej racji miałbym was posłuchać? – złożył ręce na piersi – Owszem, z mojej inicjatywy rozpoczęły się wampirze łowy, ale nie odwołam ich z powodu jakichś nic nie wartych ludzi – zasyczał.
Zapewne gdyby był taki jak niektóre jego wampiry, rozszarpałby nas na strzępy. Jednakże na całe szczęście był nieco bardziej cywilizowany. Trzymał fason. Co prawda patrzył na nas z pogardą i zdecydowanie nie wyglądał na łatwego do przekonania, ale przynajmniej nie rzucał nam się do gardeł.
- To nie średniowiecze, kiedy wszelka przemoc, mordy i ataki na ludzi, uchodzą na sucho. Żyjemy w XXI wieku, a to, że pan zatrzymał się w czasie, nie upoważnia pana do siania postrachu w całym Seulu! – wkurzało mnie jego swawolne postępowanie.
- Wampiry muszą żywić się świeżą krwią, a już z pewnością nie należy zmieniać wielowiekowej tradycji. Trzeba być jej wiernym, pielęgnować ją i dbać o to, aby była przekazywana kolejnym młodszym wampirom. Nie można zmieniać natury tych niezwykłych istot. My polujemy, atakujemy swe ofiary i pijemy ich życiodajną dla nas krew. Tak było, jest i będzie – skinął głową pewny swego.
- Głupszy niż ustawa przewiduje… - skwitowałem z grymasem. Otrzymałem kuksańca w bok od JB, ale nie mogłem się powstrzymać, by tego nie powiedzieć!
Zdawało się, że lord nie usłyszał mojej obelgi, gdyż napawał się swymi pełnymi mądrości słowami i swoją doskonałością. Popaprany megaloman…
- Chyba nie myśli pan, że pańska grupa wampirów jest jedyną na świecie? – zapytałem – Jest ich znacznie więcej. Są organizacje postawione znacznie wyżej niż pański klan. Bez ich zgody nie może pan sobie urządzać jakichś krwawych, pomylonych łowów. Wynikną z tego dla pana bardzo gorzkie konsekwencje.
- Ośmielasz się mi grozić marny człowieku?
- Człowieku? – prychnąłem – Już nawet nie czujesz z kim tak właściwie masz do czynienia. Zdolność powonienia uległa pogorszeniu na przestrzeni ostatnich lat? – zadrwiłem, a ten warknął wściekły.
Wyszedł zza biurka…
- Dawaj w ten zamek! – z całej siły przywalił mu z pół obrotu. Ja zaraz zrobiłem to samo.
- Jeszcze raz, a potem z ramienia w drzwi! – krzyknąłem, kopnąłem z całej siły raz jeszcze, po czym jednocześnie naparliśmy na wejście.
I udało nam się! Wskoczyliśmy do środka, omal nie upadając na ziemię. Wyprostowaliśmy się i ujrzeliśmy wyraźnie przestraszonego przywódcę Verturi. Stał za biurkiem patrząc to na mnie, to na Jae.
- Jak śmie… - cedził przez zęby, ale wszedłem mu w słowo.
- Musimy z panem porozmawiać, czy to się panu podoba, czy nie – lekko zdyszani podeszliśmy do mężczyzny. Wysokiego, postawnego o ostrych rysach twarzy i garbatym długim nosie. Taka… ptasia uroda. Prezentował się co najmniej nieprzyjemnie…
- Nie mam zamiaru rozmawiać z bezczelnymi włamywaczami! Nie dostaliście zaproszenia ani nikt was tutaj dobrowolnie nie wpuścił. Nie będę tolerował takiego zachowania. Albo po dobroci wyjdziecie z mego biura, albo gorzko pożałujecie…
- Nie damy się panu zastraszyć – oparłem się dwoma rękoma na biurku i spojrzałem prosto w te pałające nienawiścią szkarłatne oczy. - Mamy zamiar wyjaśnić z panem pewne sprawy, a inaczej nie udałoby nam się wejść do pana biura na rozmowę, prawda?
- Tacy ohydni, pospolici ludzie nie mają tutaj wstępu, chyba, że jako pożywienie – pokazał kły w okropnym uśmiechu – A może przyszliście, aby ułatwić nam nasze łowy? – mówił spokojnym, wywołującym ciarki na całym ciele głosem. Nie podobało mi się ani jego spojrzenie, ani tym bardziej to, co mówił.
- Musi je pan natychmiast odwołać! Nie ma pan prawa panoszyć się po całym kraju i atakować bezbronnych ludzi.
- A do pana wiadomości my do bezbronnych nie należymy – wyprostowałem się – Jak pan widzi, doszliśmy aż tutaj. Czy ranni? – popatrzyłem po sobie i po JB – Ani trochę. A o czym to świadczy? Że pańskie wampiry nie znalazły w sobie na tyle siły, aby nas powstrzymać.
- I nie jesteśmy sami. Nasi ludzie rozprawili się ze strażnikami i czekają na nas na korytarzu– dodał mój przyjaciel. Nie byliśmy tego pewni, ale lepiej było go straszyć ile wlezie.
Nieco mniej pewny siebie patrzył raz na mnie, raz na Jaebuma.
- Niby z jakiej racji miałbym was posłuchać? – złożył ręce na piersi – Owszem, z mojej inicjatywy rozpoczęły się wampirze łowy, ale nie odwołam ich z powodu jakichś nic nie wartych ludzi – zasyczał.
Zapewne gdyby był taki jak niektóre jego wampiry, rozszarpałby nas na strzępy. Jednakże na całe szczęście był nieco bardziej cywilizowany. Trzymał fason. Co prawda patrzył na nas z pogardą i zdecydowanie nie wyglądał na łatwego do przekonania, ale przynajmniej nie rzucał nam się do gardeł.
- To nie średniowiecze, kiedy wszelka przemoc, mordy i ataki na ludzi, uchodzą na sucho. Żyjemy w XXI wieku, a to, że pan zatrzymał się w czasie, nie upoważnia pana do siania postrachu w całym Seulu! – wkurzało mnie jego swawolne postępowanie.
- Wampiry muszą żywić się świeżą krwią, a już z pewnością nie należy zmieniać wielowiekowej tradycji. Trzeba być jej wiernym, pielęgnować ją i dbać o to, aby była przekazywana kolejnym młodszym wampirom. Nie można zmieniać natury tych niezwykłych istot. My polujemy, atakujemy swe ofiary i pijemy ich życiodajną dla nas krew. Tak było, jest i będzie – skinął głową pewny swego.
- Głupszy niż ustawa przewiduje… - skwitowałem z grymasem. Otrzymałem kuksańca w bok od JB, ale nie mogłem się powstrzymać, by tego nie powiedzieć!
Zdawało się, że lord nie usłyszał mojej obelgi, gdyż napawał się swymi pełnymi mądrości słowami i swoją doskonałością. Popaprany megaloman…
- Chyba nie myśli pan, że pańska grupa wampirów jest jedyną na świecie? – zapytałem – Jest ich znacznie więcej. Są organizacje postawione znacznie wyżej niż pański klan. Bez ich zgody nie może pan sobie urządzać jakichś krwawych, pomylonych łowów. Wynikną z tego dla pana bardzo gorzkie konsekwencje.
- Ośmielasz się mi grozić marny człowieku?
- Człowieku? – prychnąłem – Już nawet nie czujesz z kim tak właściwie masz do czynienia. Zdolność powonienia uległa pogorszeniu na przestrzeni ostatnich lat? – zadrwiłem, a ten warknął wściekły.
Wyszedł zza biurka…
0 komentarze:
Prześlij komentarz